Podróż trwająca 300 kilometrów: jak babcia zmierzyła się z chłodnym przyjęciem synowej
Jadwiga Kowalska zawsze marzyła o wnukach. Kiedy jej syn, Marek, ożenił się z Agnieszką, nadzieja na powiększenie rodziny nabrała szczególnego znaczenia. Jednakże lata mijały, a dzieci wciąż brakowało. Lekarze postawili niepocieszającą diagnozę: Marek nie mógł mieć dzieci w naturalny sposób. Po długich rozmowach i konsultacjach, małżonkowie zdecydowali się na in vitro i, na szczęście, procedura zakończyła się sukcesem — na świat przyszła upragniona córka Ania.
Szczęście, wydawało się, było bezgraniczne. Marek uwielbiał żonę i córkę, otaczał je troską i uwagą. Jednak po pewnym czasie rodzinny obraz zaczął się kruszyć. Marek zainteresował się inną kobietą — młodą, beztroską, wolną od rodzinnych zobowiązań. Odszedł od rodziny, zostawiając Agnieszkę z małą córeczką.
Agnieszka, nie mogąc znieść zdrady, spakowała rzeczy i przeniosła się do swoich rodziców do małego miasteczka w okolicach Łodzi, oddalonego o 300 kilometrów od Warszawy. Jadwiga Kowalska trudno znosiła rozstanie syna z synową, a szczególnie cierpiała z powodu rozłąki z wnuczką. Wielokrotnie próbowała nawiązać kontakt z Agnieszką, dzwoniła, pisała wiadomości, ale odpowiedzi były chłodne i powściągliwe.
Kiedy Ania miała dwa lata, Jadwiga postanowiła za wszelką cenę złożyć jej życzenia osobiście. Zadzwoniła do Agnieszki i poinformowała o swoim zamiarze przyjazdu z prezentami. W głosie synowej nie było entuzjazmu, ale nie padła również wyraźna odmowa. Spakowawszy najlepsze zabawki, piękne ubrania i ulubione smakołyki dla Ani, babcia wyruszyła w długą drogę.
Po przybyciu w okolice Łodzi Jadwiga miała nadzieję na ciepłe przyjęcie, ale rzeczywistość okazała się inna. Agnieszka spotkała ją przed klatką schodową i zaproponowała spacer z Anią na świeżym powietrzu. Był chłodny jesienny dzień, mżył lekki deszcz. Babcia, przemoczona i zziębnięta, stała pod parasolem, trzymając w rękach torby z prezentami, i próbowała cieszyć się krótkimi chwilami spędzonymi z wnuczką. Agnieszka nie zaprosiła jej do mieszkania, nie zaoferowała miejsca do siedzenia, herbaty ani choćby osuszenia się po podróży.
Rozmowa była napięta i krótka. Agnieszka odpowiadała monosylabami, unikając kontaktu wzrokowego. Kiedy Jadwiga wyciągnęła prezenty, synowa początkowo nie chciała ich przyjąć, ale po namowach w końcu się zgodziła. Po pół godzinie Agnieszka powiedziała, iż Ania musi zjeść obiad i iść spać, pożegnała się i odeszła, zostawiając babcię samą na deszczu.
Wracając do Warszawy, Jadwiga nie mogła powstrzymać łez. Czuła się odrzucona i niepotrzebna. Rozumiała, iż jej syn postąpił podłością, zdradzając rodzinę, ale nie mogła pojąć, dlaczego Agnieszka przenosi żal na nią. Przecież zawsze starała się wspierać synową, pomagać z dzieckiem, być przy niej w trudnych chwilach. Teraz odebrano jej możliwość patrzenia, jak Ania rośnie i rozwija się, odebrano jej euforia bycia babcią.
W domu Jadwiga długo nie mogła dojść do siebie. Próbowała usprawiedliwić zachowanie Agnieszki, rozumiejąc, iż ta przeżyła zdradę i ból. Ale serce nie zaznało spokoju. Miała nadzieję, iż z czasem synowa się zmiękczy i pozwoli jej uczestniczyć w życiu wnuczki. Póki co pozostawało jednak tylko czekać i wierzyć, iż miłość babci do Ani przełamie mury niezrozumienia i urazy.