To był zwyczajny poranny lot z Berlina do Rzymu. Słońce dopiero wschodziło, gdy stewardesa Kasia przechodziła między rzędami, sprawdzając, czy wszyscy pasażerowie mają zapięte pasy. Wszystko przebiegało normalnie, aż jej uwagę przykuł chłopiec siedzący w trzecim rzędzie przy oknie.
Był jednym z tych cichych dzieci, które starają się nie zwracać na siebie uwagi. Wyglądał na dziesięć, może jedenaście lat. Obok niego siedział mężczyzna około czterdziestki, o mocnej posturze. Trzymał rękę na podłokietniku, lekko dotykając ramienia chłopca. Jego wzrok był zimny i przenikliwy.
Kasia już miała przejść dalej, gdy nagle zauważyła, iż chłopiec ledwo dostrzegalnie ułożył palce w dziwny znak. Najpierw pomyślała, iż się tylko bawi. Ale kilka minut później samolot wykonał awaryjne lądowanie, a pasażerów ewakuowano.
Coś w spojrzeniu chłopca zaniepokoiło stewardesę było pełne lęku i niemego błagania.
Później, gdy mężczyzna wstał i poszedł do toalety, chłopiec powtórzył ten sam gest, ale teraz z desperacją. Jego oczy były szeroko otwarte ze strachu.
Kasia zatrzymała się. Znała ten znak. Przeszła szkolenie z kodów gestów, których mogą używać dzieci w niebezpieczeństwie. To było wołanie o pomoc.
Nie dając po sobie nic poznać, podeszła bliżej i z uśmiechem podała mu szklankę soku jabłkowego.
Twój ulubiony, prawda?
Chłopiec tylko cicho przytaknął, drżącymi rękami biorąc szklankę. Znów się rozejrzał jakby bał się, iż mężczyzna wróci.
Gdy ten wrócił, rzucił na Kasię badawcze spojrzenie. Jego czoło było spocone, choć klimatyzacja działała dobrze. Usiadł i natychmiast spojrzał na dziecko, a potem na telefon.
Kasia poczuła, jak przyspiesza jej puls.
Niepostrzeżenie przekazała notatkę pilotom przez koleżankę: Podejrzenie porwania. Rząd 3A. Dziecko sygnalizuje pomoc. Mężczyzna zachowuje się podejrzanie. Prośba o awaryjne lądowanie i policję na lotnisku.
Dziesięć minut później kapitan ogłosił: Z powodu usterki technicznej musimy awaryjnie wylądować w Wiedniu.
Mężczyzna zaczął się denerwować. Poprosił ponownie o pozwolenie do toalety. Ale w przejściu czekało już dwóch pracowników ochrony lotniska, uprzedzonych przez załogę.
Gdy go wyprowadzali, krzyczał:
Nic nie rozumiecie! To mój syn! Mam dokumenty!
Ale okazało się, iż były fałszywe.
Na dole czekali już policjanci i przedstawiciel opieki społecznej. Gdy delikatnie zapytali chłopca, czy zna tego mężczyznę, pokręcił głową i rozpłakał się.
Później wyszło na jaw, iż został porwany kilka tygodni wcześniej z innego kraju. Poszukiwania prowadził Interpol i lokalne służby, ale nikt nie spodziewał się znaleźć go w powietrzu.
Kasia stała w drzwiach samolotu, patrząc, jak chłopca odprowadzają w bezpieczne miejsce. Odwrócił się, spotkał z nią wzrokiem i tym razem po prostu uniósł dłoń i się uśmiechnął.














