Powiem szczerze, iż zaskoczyła mnie ta prostota. Wszakże moje wewnętrzne dziecko nie umarło i lubię wydawać pieniądze na różne gadżety.
W czwartek wybrałem się na spacer, zaszedłem do sklepu i kupiłem tęczowy kapelusz, po czym udałem się do studia tatuażu, tak po prostu z ulicy, by zapoznać się z ofertą. No i dowiedziawszy się, iż jeden z moich pomysłów może zostać zrobiony na już, to tak też zrobiłem. I tak na moim ciele pojawił się tatuaż numer sześć.
Tak prezentuje się lubelski koziołek z napisem „Lublin boy”.Wczoraj odkryłem natomiast, iż rzut beretem od mojego mieszkania jest tzw. „Park zaczarowanej dorożki”. Są tam drewniane „hamaki”, huśtawki, staw, siłownia na świeżym powietrzu, stoliczki piknikowe i wiele innych atrakcji, przez które poczułem się jak małe dziecko. Chyba już wiem co będę robić jak będę się nudzić w nadchodzące ciepłe dni.