Życie pełne pasji: Wiek to tylko liczba

polregion.pl 2 dni temu

Wiek to nie wyrok: Życie w wirze namiętności

Danuta szykowała się do swoich sześćdziesiątych urodzin. Ta liczba brzmiała jak wyrok, a wypowiedzenie jej na głos wydawało się nie do zniesienia. Kiedyś sześćdziesiątka oznaczała próg starości, początek schyłku. choćby według dzisiejszych, łagodniejszych standardów, był to już etap „senioralny”. Na samą myśl o tym ściskało się jej serce.

Ostatni raz tak dotkliwie przeżywała swój wiek, gdy skończyła trzydzieści lat. Wtedy wydawało się, iż młodość odeszła bezpowrotnie, zostawiając tylko cień dawnej wolności. Teraz, patrząc na swoje dorosłe dzieci, Danuta tylko gorzko się uśmiechała na te wspomnienia.

Zatrzymała się przed lustrem w sypialni, wpatrując się uważnie w swoje odbicie:
— Wcale nie tak źle — szepnęła, obracając się raz w jedną, raz w drugą stronę. — Wyglądam na czterdzieści parę, czuję się podobnie. Nic mnie nie boli, wszystko się zgina, knock on wood.
Mrugnęła do swojego odbicia, jakby rzucając wyzwanie czasowi, i zabrała się do zadania, które powierzył jej mąż.

Świętować postanowili z rozmachem: na wybrzeżu Chorwacji, w gronie przyjaciół i rodziny. Danuta początkowo się opierała — ta data, twierdziła, nie jest do zabawy, ale do refleksji nad życiem. Poza tym drogo, daleko, kłopotliwie. Jej głos utonął jednak w chórze rodzinnego entuzjazmu. Mąż, Tadeusz, którego wszyscy nazywali Tadkiem, przysiągł, iż wszystko zorganizuje: od lotu po slajdowisko przebojów Maryli Rodowicz. Montaż powierzył młodszemu synowi, ale zdjęcia oczywiście miała wybrać Danuta.

Usiadła na miękkim dywanie w salonie, z ciężkim westchnieniem otwierając starą komodę. Zdjęć nie było wiele — ślady dwóch emigracji i niezliczonych przeprowadzek. Dziecięcych fotografii prawie nie zachowało się: gdy w wieku dwudziestu kilku lat opuszczała rodzinną Łódź, nie było miejsca na sentymenty. Coś udało się odzyskać dzięki rodzicom, ale i oni mieli niewiele. Pierwsze małżeństwo, rozwód — stamtąd zabrała tylko kilka kartek: swoje, dzieci, przyjaciół. Reszta pozostała w przeszłości, która nigdy nie nadeszła.

Tadeusz, w przeciwieństwie do pierwszego męża, fotografa-amatora, rzadko brał aparat do ręki. Ale przez lata wspólnego życia zdjęć i tak się nazbierało. Potem życie przyspieszyło: telefony się psuły, dyski twarde się starzały, foldery z plikami ginęły pod dziwnymi nazwami. Albumy, które można było przeglądać, dotykać, wspominać, odeszły w zapomnienie.

Przeglądając zdjęcia, Danuta natknęła się na fotkę z matury — w tej samej sukience, którą podarowali jej dziadkowie z Krakowa. Tu kolejne — z praktyk w szpitalu po trzecim roku studiów. A tu — komunia starszego syna, jego spięty uśmiech i jej własna duma. I nagle — zdjęcie przyklejone do innego. Ostrożnie je odłączyła. Serce zamarło. Bogusia. Obok niej Danuta w szmaragdowej sukience na święcie chrzcin.

Nie widziały się prawie trzydzieści lat.

Bogusia wdarła się do ich grupy stażystów bliżej jesieni, przenosząc się z kardiologii na internę. Drobna, z krótką fryzurką i ogromnymi oczami, wyglądała na dziewczynkę, dopóki nie otworzyła ust. Wtedy wszyscy rozumieli, iż przed nimi nie byle kto, a prawdziwy talent. Emigrantka z Wilna, przyjechała z matką i mężem — starszym od niej o dobrych kilkanaście lat, a przy tym jej promotorem. Egzaminy zdała za pierwszym razem, i to tak, iż proponowano jej każdą specjalizację. Wybrała kardiologię — prestiżowo, blisko męża. Ale po pół roku nocnych dyżurów nie wytrzymała i przeszła na internę.

Z Danutą znalazły wspólny język od razu. A gdy matka Bogusi zaczęła opiekować się synem Danuty, stały się niemal siostrami. Studia dobiegały końca, a przyjaciółki coraz częściej rozmawiały o przyszłości.
— Może pójdę na endokrynologię? — zastanawiała się Danuta.
— Po co? — machnęła ręką Bogusia. — Jeszcze trzy lata gryźć książki, a potem czekać na pacjentów. Internista to od razu akcja, wszystkie drogi prowadzą przez ciebie!
W efekcie Danuta została na internie, a Bogusia poszła na endokrynologię. I wyjechała do Gdańska.

Bogusia miała idealną rodzinę: matkę, męża, młodszą siostrę — wszyscy ją uwielbiali. Tylko jednego nie mogła osiągnąć — dziecka. Lata prób, łzy, kliniki. I nagle — cud. Córka urodziła się tuż przed obroną. Bogusia postanowiła zostać w Gdańsku, wśród litewskiej diaspory.

Rozstanie było rozdzierające. Przyjaciółki często dzwoniły, matka Bogusi wyrywała słuchawkę, domagając się relacji o „swoim maluchu” — synu Danuty. Ale czas płynął, rozmowy stawały się rzadsze, życie oddalało je od siebie coraz bardziej. I nagle — zaproszenie na chrzciny, litewskie święto pierwszego roku dziecka.

Bogusia z entuzjazmem opisywała ceremonię: suknia za dziesięć tysięcy złotych, stylistka z Warszawy, fryzury po osiemset złotych — i to w końcu lat dziewięćdziesiątych! Danuta wpadła w panikę, ale jej fryzjerka Kasia uspokoiła ją:
— Włosy masz przepiękne. Szczotka, suszarka, lakier — i będziesz królową.
Na wyprzedaży Danuta kupiła szmaragdową sukienkę z odkrytymi plecami, garnitur dla Tadeusza, ogromną walizkę i balsam brązujący. Nie miała czasu w opalanie, a jej blada łódzka cera nie była gotowa na bałtyckie słońce.

Przylecieli w piątek w nocy. W sobotę — spacer po Gdańsku. Danuta włożyła wygodne adidasy, Tadeusz — koszulkę z napisem „Łódź — nie taka zła!” — i ruszyli zdobywać miasto.

Plan był ambitny: Motława, Bazylika Mariacka, Długi Targ, nadbrzeże. Ale w praktyce — korki, tłumy, targ okazał się za głośny, a bazylika w remoncie. Za to zjedli coś modnego, drogiego i niezbyt smacznego. Tadeusz narzekał, ale wszystko filmował telefonem.

Potem była Motława, mewy, zapach morza, uliczni grajkowie i aromat kawy po turecku. A jeszcze — przejazd ulicą Długą, gdzie każda witryna wyglądała jak kadr z filmu.
— Chyba tutaj Jerzy Stuhr pił kawę — zauwaDanuta spojrzała na to zdjęcie – szmaragdowa sukienka, pomarańczowa skóra, absurdalna fryzura, przeziębienie u przyjaciółki – i ich szczęśliwe twarze: wtedy wydawało się to katastrofą, dziś oddałaby wszystko, by przeżyć te chwile jeszcze raz.

Idź do oryginalnego materiału