Życie na krawędzi

newsempire24.com 3 godzin temu

Na łasce losu

— Pani Janino, dziś o szóstej jest zebranie rodzicielskie w szkole u Jacka. Musicie iść, bo my z Markiem nie zdążymy. Żebyście nie zapomnieli, zadzwonię około piątej i przypomnę — oznajmiła synowa Kinga z przedpokoju, jednocześnie poprawiając szminkę.

— Kinguś, może jednak wy sami? Słyszę już niedobrze. Tam tylu rodziców, wszyscy coś proponują, a ja tylko się denerwuję — odpowiedziała Janina, wychodząc ze swojego pokoju.

— Pani Janino, no przecież Marek pracuje do nocy, a ja mam raporty. Wy i tak tylko w domu siedzicie! Znowu to samo… — zirytowana syknęła Kinga.

— Kinga, nie siedzę tu bezczynnie. Sprzątam, chodzę na zakupy, gotuję Jackowi obiad… A mam już przecież sześćdziesiąt siedem lat… — upierała się Janina.

— Widzę, iż wam dziś rano zachciało się kłótni. Będziecie mi wypominać, iż gotujecie wnukowi zupę. To wasz jedyny wnuk, nie zapominajcie! Marek, no powiedz coś! — Kinga była już poza sobą, zwracając się do męża.

— Mamo, no serio. Idźcie i tyle. Posiedzicie, posłuchacie. jeżeli będą zbierać pieniądze, od razu piszcie, przeleję. Przecież to drobiazg… Nie rozumiem, o co ta awantura — spokojnym tonem odpowiedział Marek, syn Janiny.

— No i tak. Dziś nie mogę. Miałam swoje plany… — cicho powiedziała Janina.

— Więc zajmijcie się swoimi planami! Wszyscy przyjdą rodzice, a nasz jak sierota będzie! Dziękuję za zepsuty nastrój! — krzyknęła Kinga i wybiegła z mieszkania, trzaskając drzwiami.

— Właśnie, iż rodzice… — powiedziała Janina i wróciła do swojego pokoju.

Marek przez chwilę stał w przedpokoju, poprawił krawat przed lustrem, wziął laptop i również wyszedł.

— Wychodzę. Jacek, nie spóźnij się do szkoły na pierwszą lekcję. — Po tych słowach drzwi znów się zatrzasnęły.

W mieszkaniu zapanowała cisza…

Dwunastoletni Jacek był już gotowy do wyjścia. Pozostałe kilka minut chłopiec postanowił spędzić pożytecznie — grając na konsoli. Siedział w słuchawkach i nie zwracał uwagi na to, co działo się w domu. A adekwatnie nic nie słyszał…

…Janina siedziała w swoim pokoju na małej sofie i patrzyła przez okno. Przez pięć lat, które spędziła w tej ciasnej izdebce, zdążyła poznać na wylot widok za szybą. Narożnik kamienicy naprzeciwko, brzoza, krzaki dzikiej róży i kawałek placu zabaw — wszystko to znała aż za dobrze. A to dlatego, iż większość wolnego czasu wieczorami i w weekendy spędzała właśnie tak — siedząc na sofie i wpatrując się w okno. Od dawna towarzyszyło jej uczucie, iż w mieszkaniu syna została sprowadzona do roli niańki i służącej. I tak właśnie było. A przecież kiedyś jej życie wyglądało zupełnie inaczej…

…Janina urodziła się w zwykłej rodzinie. Od dzieciństwa była skromną i grzeczną dziewczynką. Wszystko miała jak inni: najpierw szkoła, potem studia, pierwsza praca po rozdysponowaniu. Nie została w obcym mieście. Postanowiła wrócić w rodzinne strony.

Po powrocie zatrudniła się w miejscowej fabryce. Tam poznała przyszłego męża. Młody kierownik działu Zenon od razu spodobał się dziewczynie. On też ją polubił. Po kilku miesiącach wzięli ślub. Później urodził się synek Mareczek.

Janina marzyła jeszcze o córce. Jednak szczęśliwe plany nie miały się spełnić. Pewnego dnia do fabryki przyjechała młoda technolożka z miasta. Mówili, iż na długi staż, by wdrożyć nowe procesy. Ewa, bo tak miała na imię przyjezdna, rzeczywiście wdrożyła nowe procesy. A przy okazji zabrała Janinie męża.

Z początku kobieta wierzyła, iż małżonek wróci do rodziny. Ale Zenon sam złożył pozew o rozwód, mówiąc, iż zawsze marzył o życiu w dużym mieście. A tu, mówił, taka okazja… Ewa — kobieta atrakcyjna, z mieszkaniem i meldunkiem w centrum. Jednym słowem, Zenon wyjechał żyć nowym życiem, zostawiając Janinę z małym synkiem. Prawda, alimenty płacił regularnie — wymaganą kwotę, ale życiem syna nigdy szczególnie się nie interesował.

Janina nigdy specjalnie nie narzekała na los. Ciężko pracowała, starała się dać synowi wszystko, co najlepsze, i wychować Marka na porządnego człowieka. Jedyną rzeczą, która jej się nie podobała, był fakt, iż syn odziedziczył po niej charakter — taki sam łagodny, uległy i dobroduszny.

Marek dorósł, poszedł na studia. I pewnego dnia oznajmił matce, iż w weekend przyprowadzi do domu swoją dziewczynę — przyszłą żonę. Nie można powiedzieć, żeby Janina ucieszyła się z tej wiadomości. Przyzwyczaiła się żyć z synem, a teraz miała zostać sama w małym dwupokojowym mieszkaniu. Kobieta modliła się do Boga, żeby Markowi trafiła się dobra dziewczyna, żeby w rodzinie od razu zapanowały ciepłe relacje.

W weekend chłopak, jak obiecał, przyprowadził ukochaną Kingę. Janinie synowa specjalnie się nie spodobała. Owszem, ładna i zadbana, ale zbyt żywiołowa i przebojowa. Jakoś wyobrażała sobie syna z dziewczyną skromniejszą. Ale nie wtrącała się. W końcu Marek to mężczyzna, dorosły i samodzielny. Sam powinien zdecydować, z jaką żoną będzie mu lepiej.

Wkrótce wzięli ślub. Pierwsze lata mieszkali na wynajmowanym. Potem uzbierali na własne kawalerke. Po kilku latach urodził się im Jacek. Gdy chłopiec miał iść do szkoły, Kinga na poważnie zajęła się kwestią mieszkaniową i poszukiwaniem osoby, która zajmie się synem.

— Marek, może namówimy twoją matkę? — spytała pewnego dnia męża.
— Na co namówić? — nie zrozumiał od razu Marek.
— No, żeby sprzedała swoje stare mieszkanie i nasze. Kupimy trzypokojowe. Wszyscy będą mieli swój kąt, a ona będzie mogła pilnować Jacka. Przecież trzeba go będzie odprowadzać do szkoły, zabierać na zajęcia, sprawdzać lekcje. Mnie właśnie awansowali na kierowniczkę działu. Nie mogę ryzykować kariery. A ona i tak jest na emeryturze. Siedzi w domu całe dnie i nic nie robi.
— No, można spróbować… — niepewnie odparł Marek.

Janinie propozy

Idź do oryginalnego materiału