**Żyć dla siebie**
— A przecież mam dopiero 49 lat… — Halina rozglądała się bezradnie po gabinecie lekarskim. — Czy naprawdę nic nie da się zrobić? — zapytała z nadzieją w głosie.
— Przy odpowiednim leczeniu i serii zabiegów możemy przedłużyć ten czas, powiedzmy, o rok, może półtora. — Doktor Krzysztof Marek stuknął ołówkiem w blat, którym przed chwilą zapisywał uwagi w dokumentacji Haliny. Po latach praktyki przywykł już do szoku, łez, histerii, a choćby oskarżeń. Każdy pacjent reagował inaczej na diagnozę „nieuchronnej śmierci”.
— Zastanowię się. — Tyle tylko odpowiedziała kobieta i wyszła.
Do niedawna Halina nie miała większych problemów ze zdrowiem. choćby przeziębienia zdarzały się jej rzadko. Kilka miesięcy temu, zauważywszy, iż coś jest nie tak, zgłosiła się do szpitala. Guz, według lekarzy, był nieoperacyjny. Sześć do ośmiu miesięcy — orzekł doktor Marek. Halina nie rozpłakała się, nie oskarżała nikogo, iż choroba została wykryta zbyt późno. Zastanawiała się tylko, jak mało to czasu. Nie dożyje choćby pięćdziesiątki.
— Piękny dziś dzień. — Głos wyrwał ją z ponurych myśli. Wychodząc ze szpitala, usiadła na ławce i dopiero teraz zauważyła starszego mężczyznę obok. Opierał się na lasce, prostując plecy, i z przymrużonymi oczami patrzył na słońce.
— Przepraszam, jeżeli przerwałem pani zadumę. — Staruszek przeprosił, widząc, iż Halina drgnęła.
— To nic. — Próbowała się uśmiechnąć. — Rzeczywiście, pogoda jest cudowna.
— W moim wieku cieszę się choćby z deszczowych dni. Ale za takie słoneczne jestem szczególnie wdzięczny. To może brzmieć jak starzecka fanaberia, ale… chciałbym, żeby mój ostatni dzień był ciepły i jasny.
— Mówi pan o śmierci tak spokojnie. — Halina była zaskoczona.
— Mam 94 lata. — Zaśmiał się. — Poza tym nikt nie jest nieśmiertelny. Kto wie, kiedy przyjdzie po ciebie? Trzeba być na to gotowym zawsze. Szkoda, iż zrozumiałem to tak późno. Gdybym wiedział wcześniej, nie odkładałbym tylu rzeczy na później. Bo kto wie, czy to „później” w ogóle nadejdzie?
— A pani, gdyby miała pewność, iż jutro umrze — co by zrobiła? Chociaż… przepraszam, stary gaduła ze mnie. Nie mam z kim porozmawiać. Moi współlokatorzy z sali to straszni marudy — całe dnie tylko narzekają i wzdychają. A czy warto na to tracić czas? Za głównym budynkiem jest hospicjum. Tam właśnie mieszkamy. I każdy wie, iż wyjście stamtąd jest tylko jedno. Tej ławce i parkowi wolałbym statkiem popłynąć. Ostatnia podróż. — Roześmiał się. — Zapyta pani, dlaczego jeszcze tu jestem? To już inna sprawa. Nie mam pieniędzy. Rodzina oddała mnie tutaj, mieszkanie dawno przepisane na wnuka, choćby emeryturę teraz oni pobierają. Ale nie mam do nich pretensji. Młodzi… Pewnie myślą, iż im bardziej się przyda. Przepraszam znowu, tak się rozgadałem. — Spojrzał zawstydzony.
— Nie, nie, to w porządku. — Halina słuchała uważnie, zmarszczka między brwiami pogłębiała się.
I nagle uświadomiła sobie, iż całe życie żyła nie tak, jak chciała. Pracy nie lubiła, ale dobrze płacili. Najpierw musiała spłacić kredyt. Potem pomagać córce i zięciowi. Dlatego trzymała się tego miejsca. Męża też dawno nie kochała. Dziesięć lat temu odkryła, iż ją zdradza — i to z różnymi kobietami, regularnie.
Płakała z rozpaczy, ale przed rozwodem powstrzymywała ją myśl, iż nikomu nie będzie już potrzebna. Skoro nie interesuje choćby własnego męża, który niegdyś klęczał przed nią, prosząc o rękę. A przecież uważała się za dobrą żonę. Czystość, domowe obiady, żadnych awantur. Córkę kochała bezgranicznie, od urodzenia starała się dać jej wszystko, co najlepsze. Rozpieszczała. Często rezygnowała z własnych potrzeb. Teraz córka dzwoniła tylko po to, by poprosić o opiekę nad wnukiem lub pożalić się, iż zięciowi znowu nie wypłacili premii, a zbliża się zima/wiosna/lato — i brakuje im porządnych butów/kurtki/płaszcza.
Halina zawsze współczuła i przesyłała pieniądze, odkładając własne zakupy. Oprócz tego potajemnie oszczędzała „na czarną godzinę”, pamiętając ciężkie lata dziewięćdziesiąte.
— Rozwodzę się. — Zaskoczyła męża, wracając do domu. — I podzielimy majątek. Możesz zatrzymać mieszkanie, wypłacając mi moją część. Mnie nie jest potrzebne. Wyjeżdżam. Tobie będzie tu wygodnie, przecież to twoje środowisko. — Uśmiechnęła się, rozglądając po pokoju.
— Dokąd? — To było pierwsze, co zapytał, przetrawiając wiadomość.
— W podróż. — Odpowiedziała krótko. — Teraz rozwód można załatwić bez osobistej obecności. Pomyśl przez kilka dni, a ja tymczasem pojadę do Ewy na działkę. — Mówiąc to, wyciągnęła walizkę.
— Nic nie rozumiem. — Mężczyzna stał oszołomiony.
— Powinnam to zrobić dawno. Oboje jeszcze zdążymy być szczęśliwi. — Halina była już w drzwiach.
W pracy złożyła wypowiedzenie, prosząc o urlop bezpłatny przed odejściem, by uniknąć okresu wypowiedzenia. Wypłaciła oszczędności i zaczęła przeglądać oferty wycieczek.
— Mamo, odbierzesz dziś Maćka? Jesteśmy zmęczeni, chcemy iść wieczorem do restauracji. — Tego samego dnia zadzwoniła córka.
— Nie. — Odpowiedziała krótko.
— Em… dlaczego? — Córka nie była przyzwyczajona do takich odpowiedzi.
— Mam swoje sprawy.
— Nie możesz ich przełożyć? Rozumiesz, spotyka nas grupa przyjaciół. Nie możemy nie pójść. — Głos córki stał się błagalny.
— Wynajmijcie nianię.
— Mamo, to drogie. — Oburzyła się.
— Na restaurację macie, to i na nianię znajdziecie. — Halina była nieugięta.
Córka coś mruknęła i rozłączyła się. Halina westchnęła ciężko, ale uznała, iż postąpiła słusznie.
Na działce przyjaciółki panował spokój. Jesień była ciepła i sucha. Wieczorne powietrze pachniało kwiatami i jabłkami. Halina siedziała długo w bujanym fotelu, podkurczywszy nogi. Rozmyślała. Najpierw myślała, iż jest okropną egoistką, postępując tak z bliskimi. Potem znów przypomniała sobie staruszka z parku szpitalnego. I powtarzała sobie: całe życie żyła dla innych — teraz, przez te kilka miesięcy, może wreszcie żyć dla siebie? W końcu uznała, iż postępuje adekwatnie, i uśmiechnęła się do siebie.
Mąż dzwonił, próbując wyjaśnić sytuację, ale robił to raczej z przyzwyczajenia. Halina wiedziała, iż dla niego też ten związek dawno się wypalił, i trwała przy swoim. Po trzech dniach ustąpił, zgadzając się wypłacić jej należną sumę w ciągu kilku miesięcy. Halina była zadowolona. Dwa dni później siedziała w nadmorskiej knajpce. Chętnych na złotą jesień było wielu. Obserwowała spacerujące pary i rodziny, wymyślając dla nich historie.
— Dobry wieczór. Przepraszam, czy wolne miejsce? — Przy stoliku stanął mężczyzna.
— Proszę bardzo. — Nie protestowała.
— W tak piękny wieczór grzechem byłoby zostać w pokoju. Chyba wszyscy dziś tak pomyśleli — stolików wolnych już nie ma. — Roześmiał się, przepraszając.
— I słusznie. Halina. — Przedstawiła się. Dawniej byłaby skromniejsza. Teraz uznała, iż wieczór jest zbyt piękny, by spędzać go w samotności.
— Jerzy. — Odpowiedział. — Jestem pisarzem, ale zwykle inspiracja przychodzi nocą, więc większość pięknych wieczorów przegapiłem. Dziś choćby się cieszę, iż nic mi nie przychodzi do głowy — wyszedłem na powietrze. — Dodał, dając do zrozumienia, iż spotkanie z Haliną uczyniło wieczór jeszcze lepszym.
— Ciekawe. O czym pan pisze?
— Historie o ludziach, dla ludzi. — Rozłożył ręce.
— Znam kilka ciekawych. Na przykład ta para… — Wskazała na młodych ludzi przy sąsiednim stoliku, którzy szeptali sobie coś, trzymając się za ręce. — Wie pan, o czym rozmawiają? — I opowiedziała historię, którą przed chwilą wymyśliła. Młody człowiek był w niej biednym malarzem, a dziewczyna — córką milionera, który oczywiście nie aprobował ich związku. Ale zakochani uciekli razem. To ich pierwszy wolny wieczór. Ona wierzy w jego talent, a on przysięga, iż dla niej zejdzie choćby do piekła, by namalować prawdziwe oblicze diabła.
— Znacie się? — Jerzy spojrzał na parę.
— Nie. — Uśmiechnęła się. — Wymyśliłam to właśnie teraz. Myśli pan, iż zostałabym pisarką?
— Fabuła dość schematyczna, ale wiecznie aktualna. Gdyby jednak ten malarz naprawdę zszedł do piekła, oszalał po namalowaniu diabła… byłoby ciekawiej. — Włączył się w zabawę. — A co pani sądzi o tamtej grupie? — Wskazał na stolik, gdzie przy jednej osobie milcząco wpatrzonej w morze trójka rozmawiała żywo.
— Tu sprawa jest jasna… — Halina zmrużyła oczy i zaczęła snuć kolejną opowieść.
—————————
— Halinko, podoba ci się? — Jerzy nerwowo spoglądał na niewielki dom opleciony dzikim winem. — Ogród trochę zaniedbany, ale ogólnie nieźle. Co myślisz?
— Jest uroczy. — Przytaknęła, ale w jej głosie była nuta smutku.
— Coś nie tak? — Objął ją.
— Wszystko w porządku. Przepraszam, po prostu jestem zmęczona. — Próbowała się uśmiechnąć.
Minęły prawie dwa miesiące od tamtego wieczoru. Jerzy zakochał się w Halinie jak nastolatek — od pierwszego wejrzenia, jak twierdził. Halina odwzajemniała uczucie, ale przerażała ją choroba, uciekający czas i to, iż Jerzy nic nie wiedział. Zaproponował, by zostać tutaj, nad morzem.
— Ja mogę pisać wszędzie, a ty zostaniesz moją muzą. — Wyobrażał już sobie ich wspólne życie w przytulnym domu.
— Świetny pomysł. Nauczę się dbać o ogród i piec twoje ulubione pierogi z dynią. — Pocałowała go w policzek. Odganiała przerażające myśli. *Niech się dzieje, co chce. Nic mu nie powiem.*
Przenieśli się do domu i byli szczęśliwi. Rankami pili kawę przy oknie, wieczorami spacerowali brzegiem morza. By nie przeszkadzać Jerzemu w pracy, Halina postanowiła znaleźć sobie zajęcie. Została wolontariuszką w fundacji charytatywnej. Lubiła pomagać ludziom. Minął kolejny miesiąc, potem następny — Halina wciąż czekała, aż poczuje się gorzej, ale zamiast słabości miała coraz więcej energii. Regularnie dzwoniła do córki. Ta początkowo przyjęła decyzję matki z niedowierzaniem i gniewem, ale z czasem złagodniała. choćby obiecała wysłać wnuka na wakacje do babci.
Mąż wypłacił Halinie należną sumę i wspomniał, iż zamierza się ponownie ożenić. Odpowiedziała, iż bardzo się cieszy. I tak było.
— Halina Stanisławówna? Mówi doktor Marek. — Poranny telefon wyrwał ją ze snu.
— Słucham. — Odpowiedziała zdenerwowana.
— Halina Stanisławówna, strasznie mi przykro, popełniono okropny błąd! — Głos lekarza drżał. — W laboratorium pomylono wyniki. To nie były pani badania.
— Więc co mi było? Przecież źle się czułam. — Zaskoczona, przetarła oczy.
— Nic poważnego. Zmęczenie, stres… Bardzo przepraszam. — Brzmiał zakłopotany.
— A ja wcale nie. — Halina spojrzała na śpiącego Jerzego. — Dziękuję. — Rozłączyła się i poszła do kuchni przygotować śniadanie. Była szczęśliwa.