**Po prostu taki los**
Kinga spieszyła się do domu. Topniejący śnieg ukrywał jeszcze lodowe płaty, po których ślizgały się jej buty, utrudniając chód. Na jezdni zalegały kałuże, a rozpędzone samochody ochlapywały przechodniów brudną wodą. Kinga trzymała się z dala od krawężnika.
Dotarła do mieszkania z mokrymi plecami i bolącymi nogami. Buty znów przeciekały – dawno powinna kupić nowe.
W przedpokoju osunęła się bez sił na podnóżek. Zdjęła mokre obuwie i poruszyła palcami w przemiękłych rajstopach. Marzyła o gorącej herbacie z cytryną, żeby nie rozchorować się po tym chłodzie. Zanim zdążyła postawić buty przy kaloryferze, usłyszała pukanie w ścianę. To mama wzywała ją – uderzała łyżką w rurę. Kinga westchnęła i podeszła do jej pokoju.
— Co, mamo?
Matka odpowiedziała niewyraźnym pomrukiem.
— Byłam w pracy — Kinga poprawiła zsunięty koc. Zapach moczu uderzył ją w nozdrza. *Pielucha przepełniona* — zrozumiała. Wyjęła nową z paczki stojącej przy łóżku i odsunęła kołdrę. Walcząc z mdłościami od ostrej woni, zmieniła pieluchę, podczas gdy matka wciąż mruczała. Straciła mowę dawno temu.
— Już po wszystkim. Przygotuję kolację i cię nakarmię. — Kinga podniosła ciężką, zużytą pieluchę i wyszła, ignorując pomruki. Przyzwyczaiła się już nie narzekać. To i tak nic nie zmieni, a tylko ją zgnębi. Chciałaby chwilę odpocząć, ale nie mogła sobie na to pozwolić. Mama wciąż pukała, wzywając ją.
Kiedyś mieli normalną rodzinę. Ojciec kierował katedrą na uniwersytecie, mama zajmowała się domem i dziećmi. Wszystko runęło jednego dnia. Kinga kończyła dziesiątą klasę, a jej brat Marek zdawał sesję na trzecim roku, gdy ojciec zmarł.
Matka jednego z kandydatów próbowała wręczyć mu łapówkę, by jej syn dostał się na studia. Ojciec był uczciwy – odmówił. Wściekła kobieta zemściła się, oskarżając go o korupcję. Rozpoczęło się śledztwo. Serce ojca nie wytrzymało stresu – zmarł na zawał w drodze do szpitala.
Mama nigdy nie pogodziła się z jego stratą. Powoli traciła zmysły. Nie widziała Kingi ani Marka, godzinami wpatrując się w jeden punkt. Czasem wpadała do kuchni, by gotować kolację – wciąż czekała na męża.
Wcześniej dwa razy w tygodniu przychodziła młoda kobieta, Natalia, sprzątać i robić zakupy. Mama nie jadła mięsa ze sklepu. Po śmierci ojca musieli ją zwolnić. Kinga przejęła domowe obowiązki. Matka nazywała ją Natalią, wydając rozkazy. Oszczędności gwałtownie się skończyły – mama nigdy nie umiała oszczędzać, kupowała suknie i biżuterię. Była piękną kobietą, ojciec niczego jej nie odmawiał.
Kiedyś często odwiedzali ich jego koledzy z pracy. Mama wciąż każe Kingi nakrywać do stołu jak na przyjęcie, a potem zapomina i krzyczy, iż ugotowała za dużo.
Marek pierwszy powiedział, iż Kinga musi zacząć pracować. Gdyby rzucił studia, trafiłby do wojska – a tak skończy naukę i będzie im pomagał. Wtedy to wydawało się jedynym wyjściem. Kinga rzuciła szkołę i zatrudniła się w przedszkolu. W dzieciństwie ukończyła szkołę muzyczną – jej umiejętności wystarczyły, by prowadzić zajęcia. Pensja była niska, ale mogła wracać do domu w czasie drzemki dzieci.
Gdy Marek skończył studia, wyjechał do Warszawy. gwałtownie zapomniał o obietnicy pomocy. Gdy Kinga prosiła o pieniądze na opiekunkę dla mamy, odpowiadał, iż sam ledwo wiąże koniec z końcem.
Między nimi zawsze było napięcie. Cała uroda odziedziczył Marek – ciemne oczy, gęste włosy, regularne rysy. Kinga urodziła się wątła, podobna do ojca – szare oczy, cienkie usta, odstające uszy. Mama patrzyła na nią ze smutkiem. Tylko ojciec ją chwalił, gdy grała.
Raz po wyjeździe Marka Kinga zajrzała do szkatułki z biżuterią mamy. Brakowało połowy. Zadzwoniła do brata. On zaprzeczył. Mama oskarżyła Kingę.
Pewnej zimy mama założyła futro, resztę złota i wyszła „kupić prezenty dla męża i syna”. Kinga znalazła ją później w parku – ograbioną, ledwo żywą. Od tamtej pory leżała, bełkocząc.
Pewnego dnia przyszedł Marek. Skrzywił się na zapach.
— Zupełnie się nią nie zajmujesz.
W końcu wybuchła.
— To weź ją do siebie! Twoja żona lepiej się nią zaopiekuje.
Marek zajrzał do pokoju, ale gwałtownie wyszedł.
— Tam się nie da oddychać. Oddaj ją do domu opieki.
— To nasza matka! — krzyknęła Kinga.
— To warzywo. Sama oszalejesz. Powinnaś wyjść za mąż, a nie żyć w tym smrodzie.
Kinga milczała latami. Teraz powiedziała wszystko.
— Ile razy prosiłam o pieniądze? Ukradłeś biżuterię. Przyjechałeś po resztę? Już jej nie ma. Weź, co chcesz, i idź.
Marek nagle zmiękł. Zaproponował sprzedaż ich mieszkania. Kupiliby jej mniejsze, a resztę pieniędzy wziąłby on.
— A mama?
— Niedługo umrze. Oddajmy ją do domu starców.
Kinga zgodziła się. Marek obiecał dużą kuchnię. Gdy wprowadziła się do nowego miejsca, okazało się ciasne i głośne.
— Wiesz, ile kosztują mieszkania w Warszawie? — rzucił Marek i odszedł.
Kinga spała teraz na kuchennej kanapie. Latem było duszno, zimą mroźno. Po trzech miesiącach mama zmarła. Marek nie przyjechał.
Pewnego dnia koleżanka zaproponowała jej wyjazd nad morze. W Sopocie poznała mężczyznę, Michała. Jego matka chciała, by została.
— Mój syn cię lubi. Zostań.
Kinga prawie się zgodziła. Ale pewnego dnia pomagała Michałowi na targu. Cały dzień w upale, a potem jeszcze gotowanie i podlewanie ogrodu. Zrozumiała – nie kochają się. To nie jest życie, o którym marzyła.
Wróciła do domu.
Pewnego dnia zadzwonił Marek. Miał wypadek. Prosił, by go zabrała.
— Dokąd? Do kawalerki, gdzie umarła mama? — spytała. — Pamiętasz, jak chciałeś ją od— Nie — powiedziała Kinga, odkładając słuchawkę, i po raz pierwszy od lat poczuła, iż jej życie należy tylko do niej.