No i tak toczy się życie
Kinga spieszyła się do domu. Pod stopami chlupało od roztopów, a gdzie niegdzie ślizgały się resztki lodu. Auta śmigały po jezdni, ochlapując przechodniów brudną wodą. Trzymała się więc z dala od krawężnika.
Gdy wreszcie dotarła, plecy miała mokre od potu, a nogi bolały jak szmaty. Buty przemókły – dawno powinna kupić nowe. W przedpokoju osunęła się na pufę. Zrzuciła buty i poruszyła palcami w mokrych rajstopach. Przydałaby się mocna herbata z cytryną, żeby nie rozchorować. Ale zanim zdążyła postawić buty przy kaloryferze, usłyszała stukanie w ścianę. Tak mama wołała ją – łyżką o beton. Kinga westchnęła i poszła.
— Co, mamo?
Matka tylko zamruczała coś niewyraźnie.
— Byłam w pracy. — Kinga podeszła do łóżka, poprawiając zsunięty koc. Zasunęło od moczu. „Pielucha pełna po brzegi”, pomyślała. Wyciągnęła nową z paczki przy łóżku i odsunęła kołdrę. Walcząc z mdłościami od ostrego zapachu, zmieniła pieluchę, podczas gdy matka wciąż coś mamrotała. Mówić już nie potrafiła.
— Już po wszystkim. Zaraz zrobię obiad i nakarmię cię. — Kinga podniosła ciężką, brudną pieluchę i wyszła, ignorując mamrotanie. Dawno nauczyła się nie narzekać i nie mieć pretensji. To i tak nic nie zmieni, a tylko jej zaszkodzi. Odpocząć by się przydało, ale na taki luksus nie mogła sobie pozwolić. Mama co chwila stukała, wołając ją.
Kiedyś mieli normalną rodzinę. Ojciec kierował katedrą na uniwersytecie, mama siedziała w domu z dziećmi i czekała na niego. Aż pewnego dnia wszystko się zawaliło. Kinga skończyła właśnie dziesiątą klasę, a jej brat Krzysztof zaliczył sesję na trzecim roku, gdy ojciec zmarł.
Matka jednego z kandydatów próbowała mu wręczyć łapówkę, żeby pomógł jej synowi dostać się na studia za darmo. Ojciec przewodził komisji rekrutacyjnej. Był zasadniczy, nie uznawał przekrętów. Obrażona kobieta poskarżyła się na niego – iż wziął pieniądze, a jej syn i tak nie dostał się. Rozpoczęło się śledztwo. Serce ojca nie wytrzymało stresu – zmarł na zawał w drodze do szpitala.
Mama nie pogodziła się z utratą męża i powoli traciła rozum. Przestała zauważać Kingę i Krzysztofa, godzinami wpatrywała się w jeden punkt. Potem wpadała do kuchni i gotowała obiad, jakby wciąż czekała na męża.
Wcześniej dwa razy w tygodniu przychodziła młoda kobieta, Ola, sprzątała i robiła zakupy. Mama nie uznawała mięsa ani warzyw ze sklepu. Po śmierci ojca musieli ją zwolnić – nikt poza nim nie pracował. Kinga przejęła obowiązki. Dlatego mama traktowała ją jak służącą. Kinga już się nie tłumaczyła, iż jest córką. Mama uparcie nazywała ją Olą i wydawała rozkazy.
Oszczędności gwałtownie się skończyły, a i tak było ich niewiele. Mama nie umiała oszczędzać, kupowała sobie suknie i biżuterię. Była piękną kobietą, ojciec niczego jej nie odmawiał.
Kiedyś często przychodzili koledzy ojca z uczelni. Do dziś mama kazała Kindze nakrywać odświętny stół i sama ubierała się elegancko. Potem zapominała i krzyczała, iż za dużo ugotowała. Odpoczynek miała Kinga tylko w szkole. Ale i z niej musiała zrezygnować.
Krzysztof pierwszy powiedział wprost – Kinga musi iść do pracy. jeżeli on rzuci studia, od razu trafi do wojska, a wtedy będzie jeszcze mniej pożytku. Jak skończy uniwersytet, znajdzie pracę i będzie wspierał siostrę.
Wtedy wydawało się to logiczne. Kinga porzuciła szkołę i zatrudniła się w przedszkolu. W młodości skończyła szkołę muzyczną, miała talent. Dyrektorka wzięła ją do prowadzenia zajęć. Na przedszkolną pensję mało kto się zgadzał, ale Kinga mogła w dzień wpaść do domu i sprawdzić mamę.
Gdy Krzysztof skończył studia, wyjechał do Warszawy. gwałtownie zapomniał o obietnicach pomocy. Gdy Kinga prosiła go o pieniądze na opiekunkę, mówił, iż sam ledwo wiąże koniec z końcem.
Zawsze byli skłóceni. Cała uroda trafiła do Krzysztofa – ciemne oczy, gęste włosy, wysoki wzrost. Rodzice pobrali się późno. Mama miała ponad czterdzieści lat, gdy zaszła w ciążę z Kingą. Długo się wahała.
Kinga urodziła się chorowita. Przy najmniejszym przeciągu dostawała gorączki. Wyrosła na chudą, niepozorną dziewczynę – po ojcu: szare oczy, rzadkie włosy, odstające uszy. Z urody matki nie dostała nic.
Mama patrzyła na nią ze współczuciem. Kinga czasem myślała, iż gdyby mama wiedziała, jaka będzie, może nie zdecydowałaby się na dziecko. Za to uwielbiała przystojnego Krzysztofa.
Tylko ojciec doceniał Kingę za muzykę. Grała godzinami, żeby tylko pochwalił, pogłaskał po głowie. Ale ojciec odszedł, a mama zapomniała o córce.
Krzysztof rzadko przyjeżdżał. Pewnego razu, po jego wyjeździe, Kinga zajrzała do szkatułki z biżuterią – chciała sprzedać jakiś drobiazg. Brakowało połowy zawartości. Od razu wiedziała, kto zabrał. Ale mama oskarżyła ją, krzyczała, iż wezwie policję.
Kinga zadzwoniła do brata. Ten się wypierał i rozłączył. Mamie powiedziała, iż sama sprzedała część biżuterii, bo muszą z czegoś żyć. Mama nakrzyczała, ale na policję nie zadzwoniła. Kinga wiedziała – nigdy nie uwierzy, iż jej ukochany syn mógł ukraść.
Pewnej zimy mama założyła futro, resztę złota i poszła na zakupy. Zbliżały się święta, chciała kupić prezenty mężowi i synowi. Gdy Kinga wróciła, było już ciemno. Biegała po mieście, aż znalazła mamę w parku, półprzytomną z zimna. Ktoś uderzył ją w głowę, zabrał futro i biżuterię, pozostawiając na śmierć. Mama przeżyła, ale długo chorowała. Potem już tylko leżała, prawie nie mówiła i nie panowała nad sobą.
Kiedyś niespodziewanie zjawił się Krzysztof. Skrzywił się na widok mieszkania.
— Ale smród. W ogóle się nią nie zajmujesz?
Tego byłoKinga spojrzała na niego zimno i powiedziała: „Teraz to ty jesteś nikim”, po czym zamknęła drzwi, zostawiając go samego z jego losem.