Marzena z mamą kłóciły się od kilku dni. Męczyły się, rozchodziły do swoich kątów, milczały, dąsały się na siebie. Ale wystarczyło, iż któraś, już uspokojona, wróciła do rozmowy, i znów wybuchała awantura.
– Z tobą nie da się rozmawiać! Nikogo nie słuchasz. Dla ciebie liczy się tylko twoje zdanie i niczyje więcej. choćby taty nie słuchałaś. Dlatego od ciebie odszedł – krzyczała Marzena.
Wiedziała, iż mówienie o ojcu to cios poniżej pasa, ale ponosiło ją, nie umiała się powstrzymać, kontrolować gniewu.
– I tak wyjdę, bo bez Damiana nie potrafię żyć. Kocham go. Chciałam po dobroci odejść, ale widzę, iż się nie uda. Jestem dorosła, mam dwadzieścia lat. Kiedyś w tym wieku dziewczyny uchodziły za stare panny. Ty zawsze taka święta. Nie nudzi cię to? Nie chcę być taka jak ty… – Marzena urwała.
– Ależ ja nie jestem przeciw. I doskonale cię słyszę. Więc czemu się nie pobierzecie, skoro się kochacie? – powiedziała mama niemal spokojnie, przestraszona napastliwością córki.
– Znowu to samo – jęknęła Marzena. – Gdzie się żenić? Jesteśmy studentami. Mamy cię obciążać? Albo jego rodziców? Oni i tak kupili Damianowi mieszkanie.
– A z czego będziecie żyć?
– Mówiłam ci, Damian pracuje, robi strony internetowe, małe programy na komputerze. Płacą mu za to. Tak, mamo. Nie słyszałaś, iż teraz tak się pracuje, nazywa się to online? Na jedzenie nam starczy, a za rok skończymy studia i się pobierzemy.
– Więc poczekajcie ten rok. Czy wam się pali? Jesteś w ciąży, tylko mi nie mówisz? – Mama podejrzliwie obrzuciła wzrokiem sylwetkę Marzeny.
– Nie, mamo, nie jestem w ciąży. Mam dość. Z tobą nie da się rozmawiać. – Marzena poszła do swojego pokoju i zaczęła wyciągać rzeczy z szafy, wpychać je do plecaka. Rzeczy się nie mieściły, więc stała przy kanapie, zastanawiając się, co robić.
Do pokoju weszła mama. „Zaraz znowu zacznie krzyczeć” – pomyślała Marzena. Ale mama stała w milczeniu i wyszła. Marzena nie wiedziała, co myśleć. Po kilku minutach wróciła, położyła na kanapie obok stosu rzeczy Marzeny walizkę. Jeździli z tatą do sanatorium z tą walizką.
– Dziękuję! – Marzena przytuliła mamę. – Nie wyjeżdżam na koniec świata, będę do ciebie przychodzić. Dzwonić codziennie. jeżeli coś będzie potrzebne, powiedz, przyjdziemy z Damianem, wszystko zrobimy.
Mama nagle opadła z sił, usiadła na kanapie i zakryła twarz dłońmi.
– Wszyscy mnie opuszczają. Słusznie, uciekajcie, odchodźcie, jakbym była jakimś potworem. Młoda i zdrowa byłam potrzebna, a teraz tylko wam przeszkadzam. Ojciec sobie młodą znalazł, stara mu nie pasuje. Jak wrzód żołądka dopadł albo krzyż złapał, to byłam potrzebna. Opiekowałam się nim, masaże robiłam, wszystko gotowałam na parze. Soki wyciskałam z ziemniaków i kapusty. Wtedy byłam potrzebna. A jak wyzdrowiał, siły wróciły, odszedł do innej, młodej i zdrowej. Nic nie szkodzi, znów go dopadnie, przyczołga się do mnie, tylko ja już nie wybaczę.
Teraz i ty odchodzisz. Co ci nie pasowało? Gotować sama będziesz musiała, po zakupy chodzić, prać. A jeszcze i do zajęć się przygotowywać. Ciężka dola kobieca. A jak zajdziesz w ciążę? No gdzie się tak śpieszysz?
Marzena przysiadła obok mamy, objęła ją za ramiona. Czuła, jak jest spięta, przygnębiona. Przyszła jej choćby myśl, żeby ustąpić, zostać.
– Spotykalibyście się jak dawniej. Po co z domu wychodzić? – Mama nie mogła się uspokoić.
– Po co ludzie razem mieszkają? Bo bez siebie żyć nie mogą. Kocham go. Będę przychodzić. Obiecuję. I dzwonić codziennie. Chcesz, przyjdziemy do ciebie mieszkać?
Mama odjęła ręce od twarzy i gwałtownie się wyprostowała.
– Akurat.
Marzena w duchu się uśmiechnęła.
Mama późno wyszła za mąż. Babcia była surowa, nigdzie jej od siebie nie wypuszczała. Dopiero jak umarła, mama wyszła za mąż. Wskoczyła w ostatni wagon, jak to mówią.
Marzenie dwadzieścia, a mama już na emeryturze. Zakład, w którym pracowała, splajtował i się zamknął. Wszystkich w wieku emerytalnym odesłali. A jeszcze ojciec numer wykręcił. Marzena to wszystko rozumiała. Ale jak rozdzielić się między mamą a Damianem? Raczej nie dogadaliby się we trójkę. Marzena znała charakter mamy. I po co próbować, skoro Damian ma swoje mieszkanie? Tak będzie lepiej dla wszystkich. Po prostu mama boi się zostać sama.
– Przepraszam cię, mamo. Bardzo cię kocham. Ale i Damiana kocham. – Marzena wstała i zaczęła pakować rzeczy.
Gdy mama wyszła z pokoju, wyjęła z kieszeni dżinsów telefon.
– Czekasz? – spytała do słuchawki. – Zaraz będę.
Schowała telefon, zarzuciła na plecy plecak, postawiła walizkę na podłodze i wyjechała nią z pokoju.
Mama siedziała w kuchni, odwrócona do okna.
– Mamo, nie gniewaj się. Zadzwonię jutro – powiedziała Marzena przepraszającym tonem.
Mama ani drgnęła. Siedziała taka zagubiona, samotna, obrażona, iż Marzenie zrobiło się jej żal. Ale jeżeli teraz się ugnie, pójdzie do mamy, tamta znów zacznie namawiać, by została. A Damian już dawno czeka na nią na podwórku, zmarzł pewnie. I Marzena zdecydowanie, zanim się rozmyśli albo mama ocknie się z odrętwienia, poszła do wyjścia.
Taksówkę by zamówiła, ale trzeba było oszczędzać. Więc z Damianem poszli na przystanek autobusowy.
– No jak poszło? Mama dużo krzyczała? Namawiała, żebyś została? – spytał Damian w autobusie, ściskając dłoń Marzeny.
– W porządku – burknęła. Nie chciało się jej opowiadać.
– Żałujesz, czy co?
– Nie, co ty – pospiesznie odpowiedziała Marzena i ścisnęła dłoń Damiana, przytuliła się do niego.
Marzena dzwoniła do mamy codziennie między zajęciami. Tamta narzekała, iż ciśnienie dokucza, stawy bolą na pogodę. Już koniec listopada, a ciepło, padają deszcze lub mokry śnieg. W taką pogodę choćby zdrowemu człowiekowi ciężko, a cóż dopiero mamie.
Tymczasem w mieszkaniu mamy zjawił się nieoczekiwany gość – dawno niewidziany wujek Kazik, który przywiózł ze wsi słoiki ogórków i powidła, a jego głośny śmiech i opowieści o dawnej młodości sprawiły, iż choćby mrucząca pod stołem Marszał (bo tak teraz nazywali dawnego Timoszkę) merdał ogonem, jakby rozumiał każde słowo.