Na zewnątrz było zimno i wietrznie. Hania biegła ze szkoły, żeby się nie wychłodzić. Z ust buchała para, osadzając się na szaliku, rzęsach i wystających spod czapki włosach srebrnym szronem. Zaraz wróci do domu, wypije gorącą herbatę z cytryną, wtuli się w kanapę pod kocem i weźmie nogi pod siebie…
Myśl o ciepłym domu sprawiła, iż nogi same poniosły ją szybciej. Wreszcie klatka. Hania szarpnęła drzwi i omal nie wpadła na sąsiadkę – ciocię Jadzię, niską, korpulentną kobietę, której nie znosiła, uważając ją za wredną. Ciocia Jadzia zawsze przyglądała się Hani przymrużonymi, czarnymi oczkami.
– Spokojniej, urwisie! Prawie mnie przewróciłaś – burknęła ciocia Jadzia, wpatrując się w dziewczynę.
– Przepraszam… – wydukała Hania z poczuciem winy.
Kobieta zajmowała cały przejście i nie zamierzała się ruszyć.
– Ciągle się zastanawiam, do kogo ty jesteś podobna. Ojciec ma brązowe oczy, matka niebieskie, a ty… I włosy zupełnie inne. Oni wysocy, a ty malutka jak palec.
– No i co? – spytała Hania. – Czy dzieci muszą być kopią rodziców?
Nie chciała być niemiła, ale nie wiedziała, jak przepchnąć się obok pulchnej sąsiadki. Nie mogła jej przecież odepchnąć. Rozejrzała się, licząc, iż ktoś podchodzi do klatki, ale nie było nikogo, kto mógłby ją uratować. Coś w spojrzeniu cioci Jadzi niepokoiło Hanię. Chciała uciec od tych przenikliwych, oceniających oczu.
– Nie muszą. – Sąsiadka westchnęła. – Ale ja w tym bloku mieszkam od początku, wprowadziłam się razem z rodzicami twojej matki. Patrzyłam, jak twoja mama rośnie. Wyszła za mąż, a dwa lata później przyniosła cię ze szpitala.
Hania niecierpliwie słuchała, przytupując, nie rozumiejąc, do czego ciocia zmierza.
– Ze szpitala cię przyniosła, ale nigdy nie widziałam jej w ciąży. No to sobie pomyśl, czemu nie jesteś podobna do rodziców. – W końcu odsunęła się, wpuszczając Hanię do środka.
Dziewczyna weszła na dwa schodki i drgnęła, gdy za nią zatrzasnęły się drzwi. Nagle olśniło ją. Zamarła na środku klatki. Twarz płonęła, a dłonie zlodowaciały. *”Nie, ona tylko straszy, bo jest wredna. Mieszka sama, bez męża, bez dzieci, więc roznosi plotki. To, iż nie widziała, nic nie znaczy”*, pomyślała, ale słowa sąsiadki nie dawały jej spokoju.
Powoli weszła na trzecie piętro starej blokowiny, weszła do mieszkania, rozebrała się, wzięła album rodzinny i wtuliła się w kanapę, przeglądając zdjęcia. Oto Hania w beciku z koronką, oto stawia pierwsze kroki, oto pierwsza kokarda na rzadkich, jasnych włosach. A oto pierwszoklasistka z ogromnym bukietem, za którym ledwo ją widać… A obok mama i tata, uśmiechnięci, patrzący na nią z miłością.
Usłyszała obracający się klucz w zamku i gwałtownie otarła łzy.
– Haniu, czemu siedzisz po ciemku? – Ojciec wszedł do pokoju, włączając światło.
Lampa rozbłysła jasnym blaskiem, od którego Hania zmrużyła oczy.
– Co się stało? Płakałaś? – Tata usiadł obok niej na kanapie. – Przeglądasz album? Daj go tu. – Wziął album i zaczął przewracać strony.
– Tato, czy ja jestem waszą córką? – cicho zapytała Hania.
– Haniu, skąd ci to przyszło do głowy? – Tata podniósł na nią wzrok.
Dziewczyna dostrzegła w jego oczach strach, zmieszanie, i sama się przestraszyła. Zrzuciła koc, zerwała się z kanapy.
– Tato, powiedz! Mam prawo wiedzieć! – krzyknęła drżącym głosem, nie odrywając wzroku od ojca.
Czekała, iż rozwieją się jej wątpliwości, iż powie, iż to nieprawda… Ale on spuścił wzrok, opuścił głowę.
– Wszystko jasne. – Hania wybiegła do przedpokoju, włożyła czapkę, wsunęła nogi w buty, zdjęła z wieszaka kurtkę.
– Haniu, czekaj! Gdzie ty idziesz? Wszystko ci wytłumaczę…
Ale Hania już wybiegła, zatrzaskując drzwi z taką siłą, iż z sufitu posypała się farba.
Biegła po schodach, narzucając kurtkę i połykając łzy.
*”Bał się spojrzeć mi w oczy. To znaczy, iż to prawda. Nie jestem ich. Obca… A czyja?”*
Wypadła na zewnątrz, wzdrygnęła się od zimna. Mróz palił twarz mokrą od łez. Szalik został w domu. Żadnych rękawiczek, ani pieniędzy… gwałtownie poszła przed siebie. Po dwóch blokach wbiegła na sąsiednie podwórko, usiadła na zasypanej śniegiem ławce i wybuchnęła płaczem, chowając twarz w dłoniach.
– O co ci chodzi? Co się stało?
Hania odsłoniła twarz i zobaczyła Darka z dziesiątej klasy.
– Chodź ze mną, opowiesz wszystko – zakomenderował.
– Nigdzie… nie pójdę – wyszeptała między łkaniami.
– Pójdziesz, głupia, przemarzHania wstała z ławki, otarła łzy i ruszyła za Darkiem, wiedząc, iż teraz najważniejsze jest wrócić do domu, do rodziców, którzy na pewno czekają z miłością i wybaczeniem.