To miał być mój drugi ślub. Pierwsze małżeństwo zakończyło się rozwodem. Po tym wszystkim zrozumiałam, iż w życiu można liczyć tylko na siebie. Miałam dobrze płatną pracę i postanowiłam, iż sama sobie kupię mieszkanie. Brak własnego kąta był zresztą główną przyczyną tamtego rozstania.
Ale wszystko się zmieniło, gdy poznałam Marcina. W przeciwieństwie do mnie, on nigdy wcześniej nie był żonaty. Po roku związku oświadczył mi się. Zgodziłam się, ale pojawił się pewien problem.
Kiedy zaczęliśmy rozmawiać o ślubie, byłam przeciwna wystawnemu przyjęciu. Już raz przeżyłam bycie panną młodą z całą tą otoczką. W efekcie wyrzucone pieniądze – a z mężem i tak rozstaliśmy się po półtora roku. I choć może zabrzmi to brutalnie, bardziej niż samego rozwodu żałowałam wydanych wtedy pieniędzy. Suknia, restauracja, fotograf, plener, ceremonia w plenerze, albumy, gołębie, tort – wszystko z najwyższej półki.
Według mnie – jeżeli już robić wesele, to z pompą, a nie tylko posiedzieć przy stole. A jeżeli ludzie mają tylko “odsiedzieć”, to może nie warto nikogo ciągnąć do restauracji. Poza tym – choćby przy porządnym weselu, prezenty od gości pokrywają może jedną trzecią kosztów. Pytałam znajomych, wszyscy mówili to samo.
Rodzice Marcina byli stanowczo przeciwni takiemu podejściu – marzyli o weselu dla swojego jedynego syna, żeby było jak należy. Licząc wszystkich, którzy musieliby być zaproszeni, żeby nikt nie poczuł się urażony (bo wiadomo – rodzina, znajomi), wyszło około 100 osób. A to oznaczało niemałe wydatki. I mogłam zapomnieć o swoim marzeniu – mieszkaniu.
A ja już dawno postawiłam sobie ten cel. Marcin akurat wtedy stracił pracę i dopiero stawiał pierwsze kroki w prowadzeniu własnej firmy.
Moi rodzice dobrze mnie rozumieli – po pierwszym weselu też uznali, iż to była niepotrzebna strata pieniędzy. Poparli moją decyzję. Z Marcinem po prostu poszliśmy do urzędu i w ustalonym terminie się pobraliśmy. Wieczorem, w kameralnym gronie moich rodziców, uczciliśmy tę chwilę w restauracji.
Rodzice Marcina się obrazili i nie przyszli. Nie zrozumieli, iż brak wesela to była najlepsza decyzja. Mieli zupełnie inną wizję ślubu swojego syna.
W poniedziałek, zaraz po ślubie, polecieliśmy w podróż poślubną nad morze. A pół roku później kupiliśmy swoje mieszkanie. Musieliśmy wziąć niewielki kredyt, ale to szczegół. Najważniejsze – mamy swoje, nie musimy mieszkać z rodzicami. Uważam, iż postąpiłam słusznie i bardzo liczę, iż rodzice Marcina też kiedyś to zrozumieją.