Władysław Hańcza to postać, która na stałe wpisała się w historię polskiej kultury. Choć najbardziej kojarzony jest z rolą Kargula, jego życie prywatne skrywało wiele dramatycznych momentów. Przybliżamy mniej znane fakty z biografii aktora – od młodzieńczych planów, przez żałobę, aż po tajemniczą przepowiednię, która się spełniła.
REKLAMA
Zobacz wideo
Wykreował kultową postać w polskim kinie. Pracując na planie komedii, przeżywał żałobę po śmierci jedynego syna
Początkowo związał się z teatrem, występował głównie w Katowicach, Toruniu, Łodzi i Poznaniu. Później przeniósł się do stolicy, gdzie otrzymał posadę w Teatrze Narodowym. Zachwycali się nim zarówno widzowie, jak i krytycy, ale jego obiecującą karierę przerwał wybuch wojny. Na ekranie debiutował dopiero w 1946 roku rolą kapo w pierwszej powojennej produkcji "Dwie godziny" i gwałtownie został okrzyknięty nadzieją polskiego kina. Owocem współpracy z wieloma wybitnymi reżyserami, w tym m.in. Kazimierzem Kutzem, Andrzejem Wajdą i Jerzym Gruzą, było około 40 tytułów. Najwybitniejszą kreacją aktorską w jego dorobku artystycznym była postać Władysława Kargula w komediowej trylogii Sylwestra Chęcińskiego, na którą składają się: "Sami swoi", "Nie ma mocnych" oraz "Kochaj albo rzuć". Mało kto wiedział, iż gdy pracował na planie pierwszej z nich, przeżywał żałobę po śmierci jedynego syna, Władysława juniora.
Wróżka powiedziała mu, ile będzie mieć lat, gdy umrze. Przepowiednia wypełniała się
Hańcza uchodził za osobę żądną przygód. Czerpał z życia pełnymi garściami, lubił ryzyko i nie cierpiał stagnacji. Aktorstwo traktował nie jako przepustkę do kariery, a formę zapisania się na kartach historii i pozostawienia po sobie czegoś dla potomnych. - Gram w filmie bynajmniej nie ze względu na zarobki. Mnie raczej chodzi o pewien zapis siebie, o przekaz. Chciałoby się w tym zawodzie coś po sobie zostawić. A film i telewizja dają taką szansę - tłumaczył. Do działania napędzała go przepowiednia, którą usłyszał w młodości i choć traktował ją z przymrużeniem oka, to, jak sam przyznawał, słowa wróżki często dźwięczały mu w uszach. - Moja zachłanność wynika z pośpiechu. Kto wie, co komu pisane? Przepowiedziano mi, iż umrę w 72. roku życia, kilka czasu zostało, by cieszyć się uśmiechami losu - mówił w jednym z ostatnich wywiadów.
W 1977 roku aktor postanowił, iż niebawem zakończy karierę. Zaplanował jednak, iż najpierw zagra jeszcze majora Hawryłowicza w dramacie "Fantazy" według Juliusza Słowackiego oraz profesora Sonnenbrucha w "Niemcach" Leona Kruczkowskiego. Na początku listopada wybrał się wraz z żoną, Barbarą Ludwiżanką, na Sycylię, ale wyjazd nie był szczególnie udany. Z powodu złego samopoczucia aktora, do Polski wrócili znacznie wcześniej, niż początkowo zakładali. Stan zdrowia Hańczy nie poprawiał się, dlatego niezwłocznie trafił do szpitala, ale lekarze rozkładali ręce, nie mogąc ustalić, co mu dolega. Zmarł niespodziewanie 19 listopada 1977 roku. W chwili śmierci miał 72 lata.