„Urażone wnuczki”
Gdy Ola wróciła do domu z córkami, te od razu wybuchnęły płaczem. Dziewczynki właśnie wróciły od babci — i były kompletnie przygnębione.
— Mamo, babcia nas nie kocha… — szlochały jednym głosem. — Igorowi i Kasi wszystko wolno, a nam nic! Im prezenty, cukierki, a nam tylko „nie ruszaj”, „nie przeszkadzaj”, „idźcie do drugiego pokoju”.
Ola zacięła usta. Serce ścisnęło jej się z bólu. Nieraz już to czuła, ale usłyszeć to od własnych dzieci było szczególnie ciężkie.
Teściowa, Wanda Stanisławowa, nigdy nie okazywała specjalnej czułości dla córek Oli. Za to dzieci jej rodzonej córki — siostrzeńców Igora i Kasi — uwielbiała. Im wszystko, a innym — okruchy. Albo i choćby mniej.
Kiedyś Ola próbowała nie zwracać na to uwagi. Tłumaczyła sobie, iż babci ciężko, iż ma trudny charakter. Ale z każdym rokiem było coraz wyraźniej: dla Wandy Stanisławowej wnuki dzieliły się na „swoje” i „obce”. A choćby rodzoną krew — jeżeli od „nie tej” kobiety — nie traktowała jak rodzinę.
Dziewczynki opowiadały, jak babcia skrzyczała je za głośny śmiech, a pięć minut później pozwoliła Igorowi jeździć samochodzikami po podłodze, choć hałasował znacznie bardziej. Albo jak postawiła na stole tort i poczęstowała nim „gości”, a wnuczkom dała tylko herbatę.
Najgorsze stało się, gdy babcia wyprawiła córki Oli same do domu. Przez zimną drogę, pusty plac. Miały po siedem lat. Bały się psów, trzęsły z zimna. A Wanda Stanisławowa choćby nie pomyślała, żeby zadzwonić do rodziców.
Gdy Ola się o tym dowiedziała, nie mogła powstrzymać łez. Zadzwoniła do teściowej, ale ta tylko prychnęła:
— Trzeba być samodzielnym. W ich wieku już chodziłam po zakupy na targ.
Po tej rozmowie mąż Oli, Marek, po raz pierwszy naprawdę pokłócił się z matką. Nie krzyczał. Po prostu powiedział:
— Mamo, jeżeli nie potrafisz być babcią dla wszystkich wnuków, to lepiej nie bądź nią wcale.
Minęło kilka lat. Dziewczynki podrosły, wyrosły na mądre i dobre. I od dawna już nie prosiły się do babci. A Wanda Stanisławowa… postarzała się. Coraz częściej odwiedzali ją lekarze, tabletki zastąpiły słodycze, a telewizor — towarzystwo.
Próbowała wezwać do siebie wnuki. Zadzwoniła do Igora — był zajęty, Kasia wymówiła się nauką. Wtedy przypomniała sobie o „nie swoich”.
— Niech przyjdą, posprzątają, zakupy zrobią. Przecież ja jestem ich babcią…
Ola wysłuchała, zamilkła i odpowiedziała:
— A oni dla paniby kim są? Pamięta pani, jak im powiedziała: „Nie prosiłam was tu”? No to teraz nie przyjdą. Bo zapamiętały to aż za dobrze.
Telefon zamilkł. A w domu babci znowu zrobiło się cicho. Tylko teraz — naprawdę. I bez nadziei.