Porzucił mnie z trójką dzieci i starymi rodzicami, by uciec z kochanką.
Zostawił nas samych wyjechał do Włoch, do niej.
Nie umiałam go zatrzymać.
Wszystko zaczęło się w dniu moich urodzin.
Mieszkałam w małej wsi, ledwo wiązałam koniec z końcem. W witrynach miejskich sklepów lśniły piękne rzeczy oczy błądziły, niepewne, na czym się zatrzymać.
Najbardziej urzekły mnie sandałki.
Stałam przed szybą, wyobrażając sobie, jak stąpam w nich po rynku, a ludzie odwracają głowy
Wtedy ktoś delikatnie trącił mnie łokciem.
Obrociłam się. Przede mną stał uśmiechnięty mężczyzna.
Ładne, prawda? skinął głową w stronę butów.
Tak szepnęłam, wciąż wpatrzona w witrynę.
Napijemy się kawy? jeżeli je kupię, pójdziesz ze mną na randkę?
Wiedziałam, iż muszę wydawać mu się naiwna. W tamtej chwili było mi to obojętne.
Dobrze odpowiedziałam.
Chciałam tego prezentu. Chciałam choć raz poczuć się wyjątkowa.
W kawiarni zamówił mi tort, a ja zaczęłam opowiadać mu swoją historię.
Powiedziałam, iż moi rodzice nie żyją.
Częściowo to była prawda.
Ojciec naprawdę spoczywał na cmentarzu, ale matka
Matkę pogrzebałam w myślach już w dzieciństwie, bo porzuciła mnie, gdy byłam malutka.
Opowiedziałam to tak, by wzbudzić w nim litość.
I udało się.
Tak się zaczęło.
Coraz częściej jeździłam do miasta, by się z nim widywać.
Nazywał się Wiktor. Przygarnął mnie, otoczył opieką.
Najpierw były sandałki, potem sukienki, biżuteria, drogie perfumy.
Ale nie, nie zostałam jego kochanką dla prezentów.
Kochałam go.
Myślałam, iż on też mnie kocha.
Byłam naiwna.
Popełniłam błąd zaszłam w ciążę.
Spodziewałam się wszystkiego, tylko nie tych słów:
Zamieszkasz ze mną. Wychowamy to dziecko razem.
Byłam w siódmym niebie.
Wzięliśmy ślub.
Myślałam, iż los wreszcie się do mnie uśmiechnął.
Aż pewnego dnia zapukano do drzwi.
Otworzyłam mało nie zemdlałam.
Na progu stała moja matka.
Z workiem kiszonej kapusty, jakby wczoraj się widziały.
Sąsiad zdradził jej, gdzie teraz mieszkam.
Chciała się pogodzić.
I Wiktor poznał prawdę.
Dowiedział się, iż okłamałam go.
Jego miłość zniknęła w mgnieniu oka.
Krzyczał, nazwał mnie wiejską oszustką, zapytał, czy ojciec też wyskoczy z grobu, skoro tak łatwo wymazuję ludzi z życia.
I wyrzucił nas.
Mnie, matkę i jej kapustę.
Wróciłam do dziadków.
Odesłałam matkę.
Zostałam sama z dzieckiem.
Ale Wiktor wrócił.
Wracajmy razem powiedział. Mamy syna.
I znowu mu uwierzyłam.
Głupia, myślałam, iż miłość wszystko przetrwa.
Tyle iż nie zabrał mnie do swojego mieszkania.
Zamieszkaliśmy w domu jego starych rodziców, którzy potrzebowali opieki.
Zgodziłam się.
Robiłam wszystko dla niego, dla nich, dla naszego syna.
Potem zaszłam w ciążę po raz drugi.
Pewnego dnia pokłóciliśmy się, a on w gniewie rzucił:
Nie zapomnij, iż jesteś tu tylko gościem!
Te słowa ciąły jak nóż.
Ale zostałam.
Wierzyłam, iż miłość pokona przeciwności.
Gdy urodziło się drugie dziecko, oznajmił, iż pieniądze się kończą, iż jego interesy leżą.
Teraz byliśmy równi: ja nic nie miałam, on też nie.
Potem przyszło trzecie.
Myślałam, iż już nic nas nie rozdzieli.
Zaczął pracować coraz więcej. Wychodził wcześnie, wracał późno.
Myślałam, iż walczy o rodzinę.
Nie widziałam, jak wszystko się rozpada.
W końcu powiedział:
Nie dam rady tak żyć. Tu nie ma przyszłości. Wyjeżdżam za granicę.
Uwierzyłam mu.
Był wyczerpany, przybity.
Pogodziłam się niech jedzie, niech spróbuje gdzie indziej.
Ale potem przypadkiem odkryłam prawdę.
Na lotnisku były dwa bilety do Włoch.
Jeden na jego nazwisko.
Drugi na imię kobiety, z którą był od lat.
Zrozumiałam.
Ale nie umiałam go zatrzymać.
Odszedł.
A ja zostałam.
Z trójką dzieci.
Z jego rodzicami, którzy stali się mi bliscy.
W pustym domu i duszy pełnej bólu.
Nie wiem, jak teraz żyć.
Mam tylko nadzieję, iż kiedyś będzie mniej bolało.


![Fundusze z KPO na kulturę w gminie Gowarczów [wideo]](https://tkn24.pl/wp-content/uploads/2025/11/Elwira-Sibiga.jpg)









