Z Liną jesteśmy małżeństwem już od dwóch lat. Nasz związek śmiało można by nazwać idealnym, gdyby nie jedno „ale”. Nasze temperamenty bardzo się różnią.
Jeśli ja jestem spokojniejszy i bardziej racjonalny, to Lina to prawdziwy wulkan energii. Zawsze musi gdzieś biec, komuś pomagać, coś robić. Nie mogę powiedzieć, iż mi to przeszkadza, ale czasem bywa irytujące.
Mógłby skierować swoją energię na coś bardziej sensownego. Na przykład znaleźć pracę lub zaangażować się w działalność charytatywną. Uważam, iż gdy pojawią się u nas dzieci, całkowicie pochłoną jej uwagę. Na razie jednak skupia się na mnie, kontrolując każdy mój krok.
– Nie lubię twoich delegacji. Skąd mam wiedzieć, co tam robisz i z kim się spotykasz? Kiedy jesteś daleko, zaczynam panikować! – stwierdziła pewnego razu.
– Lino, a po co się denerwować? Przecież zawsze mamy kontakt. Codziennie rozmawiamy przez wideo, kiedy jestem poza domem. Relacje muszą opierać się na zaufaniu.
Kiwnęła głową, zgodziła się ze wszystkim, ale wiedziałem, iż tak naprawdę myśli inaczej. Nie potrafiła skupić się wyłącznie na swoim życiu. Jej energia wylewała się z niej i przelewała na mnie.
I tak niedawno przygotowywałem się do kolejnej delegacji. Było to służbowe szkolenie za granicą. Jako przedsiębiorca uczestniczyłem w programie, za pomocą którego mogłem wyjechać i zdobyć wiedzę za darmo.
Miałem być nieobecny przez dwa tygodnie.
– Naprawdę nie rozumiem. Wyjaśnij mi, dlaczego nie możesz mnie zabrać ze sobą? Ty zajmowałbyś się sprawami, a ja bym czekała w hotelu. Przecież wszystkie pokoje są dwuosobowe, miejsca wystarczy! – namawiała mnie Lina.
– Już sto razy ci tłumaczyłem. Na to szkolenie jedziemy na koszt budżetu. Nie wolno nam zabierać krewnych, bo inaczej będą problemy – cierpliwie tłumaczyłem.
W rzeczywistości to nie był główny powód, dla którego nie chciałem, żeby żona jeździła ze mną w delegacje. Co więcej, prawdopodobnie mógłbym dogadać się z organizatorami, a oni zgodziliby się na jej przyjazd. Chodziło o coś innego.
Nie lubię, kiedy ktoś przeszkadza mi w pracy. Lina by mi przeszkadzała, ciągle opowiadając jakieś historie. A ja cenię ciszę i spokój, które pomagają mi skupić się na ważnych rzeczach.
Poza tym okresowa rozłąka małżonków działa korzystnie na relacje. Wyjeżdżam nie częściej niż raz w miesiącu. W ten sposób mamy okazję zatęsknić za sobą, a ja mogę trochę odpocząć psychicznie od czasem nadmiernie aktywnej żony.
Wyjechałem więc na szkolenie. Pierwsze dwa dni były bardzo intensywne – ciągle wożono nas na różne wydarzenia, miałem dużo spotkań biznesowych. Pod koniec drugiego dnia szkolenia wróciłem do hotelowego pokoju i prawie krzyknąłem z przerażenia. Na moim łóżku siedziała… moja żona!
– Co ty tu robisz? – wyjąkałem zaskoczony.
– Postanowiłam zrobić ci niespodziankę! Jak to było w przysłowiu – jeżeli góra nie chce przyjść do Mahometa… Pokazałam paszport, więc dali mi klucz do twojego pokoju. Mogłam tu na ciebie poczekać. Nie cieszysz się?
Nie chodziło o to, czy się cieszę, czy nie. Byłem w szoku! Przecież wyraźnie mówiłem, iż tego robić nie należy. Nie znoszę, gdy ktoś mnie nie słucha i robi po swojemu.
– Powiedziałem ci, iż podczas tego wydarzenia nie wolno przyjmować gości! – powiedziałem stanowczo.
– Może da się jakoś dogadać… – Lina już zrozumiała, iż jej pomysł mi się nie spodobał.
– Nie, nie chcę, żebyś robiła mi wstyd. Zaraz kupię ci bilet powrotny. Trudno, wydam mnóstwo pieniędzy na twój głupi wybryk. Ale może to będzie dla ciebie lekcja – nie przebierałem w słowach.
Lina wyleciała tego samego wieczoru, a ja zostałem z mieszanymi uczuciami. Czy nie byłem wobec niej zbyt surowy? Przecież chciała dobrze, zobaczyć mnie. Ale z drugiej strony – niech mi nie przeszkadza zarabiać pieniędzy.
Chyba po powrocie z delegacji będę musiał znaleźć jej jakieś zajęcie, żeby miała co robić i przestała zachowywać się nierozsądnie.