Nigdy bym nie pomyślał, iż zwykła przechadzka po lesie może stać się tak niezwykłym wydarzeniem. To zdarzyło się ubiegłej jesieni, gdy odwiedzałem babcię w jej wiekowej chacie na Podlasiu.
Wyruszyliśmy z sąsiadami na grzybobranie dzień był spokojny, powietrze pachniało mchem i opadłymi liśćmi. Towarzyszyła nam pani Zofia drobna, ale pełna energii staruszka z wiklinowym koszem większym od niej samej oraz Jasiek, student z Warszawy, który przyjechał na wieś odpocząć.
Szliśmy wąską dróżką usłaną złotymi liśćmi, gdy nagle Jasiek przystanął i zawołał:
Patrzcie! Coś tam jest w rowie!
Z początku sądziłem, iż to zwykły pień albo stara beczka. Gdy jednak podeszliśmy bliżej, serce ścisnęło mi się z przerażenia. W głębokim rowie leżał koń wychudzony, oblepiony błotem i kolczastymi rzepami, ledwie łapiąc oddech. W jego oczach nie było gniewu, tylko przerażenie i cicha prośba
Na szyi zwierza wisiał zniszczony, popękany rzemień. Nie był dziki. Może uciekł? A może ktoś go porzucił, gdy przestał być użyteczny?
Nie mogliśmy go tam zostawić. Zadzwoniłem do gospodarza Wojtka miał ciągnik i mocne liny. Przez trzy godziny cała wieś starała się wydobyć konia. Pracowaliśmy w ciszy, po pas w błocie, jakbyśmy ratowali członka rodziny.
W końcu udało się wyciągnąć go na drogę, ale nie podniósł się od razu. Leżał ciężko dysząc. Ktoś przyniósł wiadro wody, ktoś worek owsa. Usiadłem przy nim i położyłem dłoń na jego szyi. Drgnął, ale nie odskoczył.
Wtedy, powoli i z wysiłkiem, koń stanął na nogi. Najpierw niepewnie, ale z każdą chwilą pewniej. Wiatr musnął jego grzywę, i w tej chwili wydał mi się najpiękniejszym stworzeniem na świecie.
Tydzień później zabrała go pani Zofia. Nazwała go Nadzieja. Dziś Nadzieja pasie się na zielonej łące na skraju wsi i podchodzi do każdego, kto się zbliży. Mówią, iż teraz pomaga w terapii dzieci z niepełnosprawnościami.
Pewnego dnia, gdy już prawie zapomniałem o tej historii, Nadzieja sama podeszła do mnie cicho, delikatnie, jakby chciała powiedzieć: dziękuję. W jej oczach zobaczyłem nie tylko wdzięczność, ale całe życie pełne nadziei i siły.
Ten prosty gest poruszył mnie do głębi. Wtedy zrozumiałem, iż prawdziwa moc tkwi w dobroci w umiejętności zauważenia cierpienia innych i pomocy bez oczekiwania nagrody.
Dziś, gdy przemierzam te lasy, zawsze nasłuchuję może gdzieś znów ktoś potrzebuje pomocy. Bo czasem jeden mały, dobry uczynek może odmienić czyjeś życie na zawsze.
I niech ta historia będzie dla nas przypomnieniem: nigdy nie bądźmy obojętni to właśnie wtedy dzieją się prawdziwe cuda.