Złamałaś moje lustro, więc będziesz mi siedem lat dłużnikiem, wyszeptał Radosław, właściciel galerii SzkłoSztuka, pochylając się tak blisko, iż Zuzanna poczuła zapach jego miętowego sprayu.
Pod jej stopami brzęczały kawałki weneckiego płótna, odbijając sufitowe reflektory niczym setki małych fleszy. W gardle miałam suchy kamień: można wytrzymać wszystko, ale nie roztrzaskane szkło, kiedy wiesz, iż ramka kosztuje tyle, ile zarobię w roku.
Zapłacę, wydychała.
Zapłacisz? Czym? Swoimi krzywymi witrynami? Od dziś pracujesz za darmo, dopóki dług nie spłacisz.
Piętnaście lat temu mała Zuzia siedziała w warsztacie dziadkalustra i łapała odbicia w skrawkach amalgamatu. Dziadek podawał jej jabłkowy żelki i mawiał: Szkło trzyma prawdę. Czasem straszne jest spojrzenie, ale jeżeli się nie boisz, lepiej poznasz siebie. Gdy dziadka nie było, mama sprzedała sklep, a Zuzanna wyjechała do Warszawy na studia wzornictwa przemysłowego, dorabiając przy układaniu witryn. Tam zauważył ją Radosław wysoki, czarujący, obiecał osobistą wystawę w zamian za kilka szkiców.
Na początku nazywał ją muzą przestrzeni, całował dłoń przy każdym udanym projekcie. Potem, w przyjacielskiej formie, krytykował: Błyski za zimne, dorzuć ciepła. Nieprzyjemnie, ale konstruktywnie. Na wiosnę ton się zmienił: Jaką fakturę masz, jak samą nie potrafisz wymierzyć? i wleciały kary za zpsute materiały. Zuzanna uspokajała się: Jest surowy, bo mogę lepiej.
W czerwcu tego roku przestawiała podesty dla nowej ekspozycji. Przy wejściu stało najcenniejsze dzieło Radosława lustro z XVIII wieku, ramą jak złote koronki. Jeden centymetr, a wózek z podestem zahaczył o ramę. Trzask, jak strzał. Chwila ciszy. Potem deszcz odłamków.
Wiesz, iż to był przedmiot na królewski aukcję? ryczał Radosław, zagłuszając alarm.
Naprawię, mamrotała Zuzanna, zbierając kawałki do wiadra, znajdę konserwatorów
Trzysta tysięcy euro, jeżeli nie wiesz, albo siedem lat niewoli. Wybieraj.
W piwnicy galerii, gdzie nie łapał WiFi, Zuzanna wyciskała instalacje wg jego rysunków: lampysoczewki, stołypryzmy. Radosław przyjmował je i na metkach wpisywał tylko swoje imię. Wieczorem wracała do domu, otwierała laptop i składała cyfrowy kolaż ze zdjęć rozbitego lustra, szukając w chaosie linii, gdzie pęknięcia tworzą twarz.
Raz w tygodniu odwiedzała ją Lidia, ceramik z sąsiedniego warsztatu.
Gdzie zniknęłaś? Milczysz w czacie.
Spłacam dług, wzruszała Zuzanna.
Lidia przyjrzała się jej skulonym ramionom, zniszczonym dłoniom.
Wiesz, jak rozbijają szkło, żeby zrobić witraże? Najpierw podgrzewają do czerwoności, potem gwałtownie schładzają.
Dzięki za metaforę, uśmiechnęła się Zuzanna.
Metafora, ale mam w magazynie mnóstwo połamanej ceramiki. Jak chcesz, weź. Kawałek po kawałku zrobimy coś nowego.
Jesienią do miasta przyjechał kurator mobilnego festiwalu Miasto Światła Krzysztof Słowik. Szukał twórców na nocny performance na starym dworcu. W galerii pokazano mu projekty Radosława; Krzysztof skinął uprzejmie, ale jego wzrok przyciągnęła kosz z połamanym szkłem w rogu.
Kto tu pracował?
Odpady, odparł Radosław. Nikt się tym nie interesuje.
Zuzanna podniosła głowę:
Ja jestem zainteresowana.
Na zewnątrz Krzysztof podszedł do niej:
Pokaż szkice, których nikomu nie pokazywałeś.
Jak będę rozmawiać, zwolnią mnie.
Wrzucił wizytówkę.
Spotkajmy się tam, gdzie nie ma twojego szefa. Jutro o ósmej, platforma 13.
Platforma była pusta, jedynie zardzewiałe zegary tykały pod dachem. Zuzanna otworzyła na tablecie model 3D: gigantyczna pęknięta maska, w której widzowie chodzą labiryntem lustrzanych ścian. Promienie projektorów przeszywają odłamki, układając frazyodłamki: twoje ręce krzywe, jesteś dłużnikiem, jesteś nikim. Im bliżej środka, tym słowa się rozmywają, aż powierzchnia staje się czysta i odbija tylko twarze widzów.
Krzysztof milczał, po chwili szepnął:
To nie instalacja. To osobista rewolucja w 360 stopniach. Zróbmy to.
Nie mam budżetu, nie mam materiałów, wszystko rozbite należy do galerii.
Materiały znajdziemy. Zezwolenia to już twoja decyzja, jak bardzo jesteś gotowa.
Pierwsze tygodnie zbierali śmieci: stare lustra z hoteli, połamane wyroby Lidii, puste ramy ze skupu. Nocami Zuzanna ciąła szkło przy opuszczonym zakładzie, uczyła się szlifować krawędzie papierem ściernym i suszyć w suszarce. Lidia wypalała ceramikępuzzle, żeby fragmenty trzymały się mocno.
Pewnej nocy pojawił się Radosław.
Słyszałem, iż budujesz coś na dworcu. Kradniesz moje lustra?
Twoje? Te, które zniszczyłam? Już spłaciłam, podała mu rachunki: ostatnie miesiące żyła na pierogi,










