Zniszczyłam im życie… i nie żałuję. Bo oni też nigdy mnie nie oszczędzali

przytulnosc.pl 3 dni temu

W szkole w Radomiu byłam tą „niewidzialną”. Grubszą, nieśmiałą, bez przyjaciół. Unikałam ludzi, nie potrafiłam rozmawiać. A inni to wyczuwali – i wykorzystywali. Przezywali mnie, wyśmiewali, upokarzali. Nie było dnia bez przykrości.

Złość zbierała się we mnie latami. Po liceum nie poszłam na studia – musiałam iść do pracy. Przez trzy lata pomagałam mamie utrzymać młodszą siostrę, która często chorowała. Ojciec? Ukrywał się gdzieś w Warszawie, nie płacił alimentów. Zniknął z naszego życia.

Na studia udało mi się pójść dopiero w wieku 21 lat. Skończyłam je, mając 25. Myślałam, iż w porównaniu ze szkołą będzie łatwiej. Było gorzej. Na uczelni w Lublinie byłam obiektem drwin bardziej niż kiedykolwiek.

Największą krzywdę zrobiła mi Iwona Chmiel, córka bogatych rodziców, piękna, pewna siebie, przebojowa. Ja – z nadwagą i kompleksem niższości – byłam dla niej i jej znajomych świetną zabawą. Wymyślili fałszywy romans – pisali do mnie listy miłosne, zostawiali kwiaty. Myślałam, iż mam tajemniczego adoratora.

Kulminacją było zaproszenie na bal absolwentów. Przyszłam przekonana, iż spotkam swojego „wybranka”. Tymczasem Iwona, razem z Andrzejem Radeckim i Szymonem, wyszła na środek i… odczytała te listy przy wszystkich. Andrzej roześmiał się i powiedział, iż to nauczka dla takich naiwnych dziewczynek. Szymon tylko spuścił wzrok. Chyba jedyny, który miał w sobie cień litości.

Po tamtym wieczorze przez rok nie potrafiłam patrzeć ludziom w oczy. Byłam upokorzona, zniszczona, oszukana.

Ale potem coś się zmieniło.

Schudłam. Zmieniłam fryzurę. Wyjechałam z miasta. Zaczęłam wszystko od nowa. choćby imię. Z Moniki Sadowskiej stałam się Sara Górska – nazwisko po babci, imię przypadkowe. Przypadkowe, ale dające nowe życie. Pracowałam, uczyłam się, budowałam siebie od podstaw.

Gdy miałam 27 lat, los zaprowadził mnie z powrotem do Radomia. Zatrudniłam się w firmie… i okazało się, iż pracują tam Iwona i Andrzej. Mnie nie poznali. Zbyt dużo się zmieniło.

Byłam sekretarką w dziale Damiana Serafińskiego – narzeczonego Iwony. I wtedy zaczęłam działać.

Związałam się z nim. Przed samym ślubem zaaranżowałam sytuację, w której Iwona nakryła nas razem. Płakała, ale i tak wyszła za mąż. Długo nie wytrzymała – po miesiącu złożyła pozew o rozwód i odeszła z pracy. Ja grałam rolę biednej, zmanipulowanej asystentki.

Wtedy przeniesiono mnie do innego działu – do tego, w którym pracował Andrzej. Z nim też nie obeszłam się łagodnie. Wciągnęłam go w projekt, który okazał się poważnym naruszeniem procedur. Dostał wyrok w zawieszeniu. Stracił reputację. Ja? Kupiłam sobie mieszkanie.

Nie wiedzieli, kim jestem. Nie poznali mnie. I nigdy nie poznają.

Nie spotkałam tylko Szymona. Los nie przeciął naszych dróg. Ale jemu jedynemu nie miałam nic do zarzucenia. W tamtym upokarzającym dniu w jego oczach była cisza. I może trochę wstydu.

Nie planowałam tej zemsty. Naprawdę nie. Nie wiedziałam, iż trafię właśnie do tej firmy. Ale skoro los dał mi tę szansę – skorzystałam. I nie żałuję.

Idź do oryginalnego materiału