Stara Pani Zniknęła z Przystanku Ale To, Co Zrobiło Miasto, Roztopiło Serca
Przystanek autobusowy na rogu Lipowej i 3 Maja miał własną pogodę. Letnimi porankami liście plotły słoneczne koronki na chodniku. Zimą para z piekarni naprzeciwko unosiła się wokół szklanej wiaty jak ciepłe westchnienie. To było zwykłe, małe miejsce trzy ławki, rozkład jazdy z podwiniętymi rogami, zgnieciony kosz na śmieci a jednak mieszkańcy Jabłonowa przyzwyczaili się do pewnego rodzaju cichego rytuału.
Każdego dnia o 8:15 rano pojawiała się tam pani Ada Kowalska w niebieskim wełnianym płaszczu, choćby w upały, bo kieszenie były idealne dla dwóch książek i woreczka z czerstwymi okruchami dla wróbli. Na głowie miała kapelusz z jedwabnym kwiatkiem i witała kierowcę autobusu po imieniu. Czasem wsiadała, czasem nie. Ważne, iż przychodziła uśmiechnięta, powolna i stała jak zegar na Rynku.
Aż pewnego wrześniowego wtorku nie przyszła.
Najpierw nikt nie zauważył. Ludzie się spóźniali, autobus odjechał wcześniej, w piekarni ustawiła się kolejka. Ale gdy autobus zasyczał i odjechał, baristka z kawiarni dziewiętnastoletnia Kasia Nowak, zawsze w pogoni za czasem przebiegła przez ulicę, by postawić kubek gorącej herbaty na ławce. „Dla pani, pani Ado”, powiedziała do nikogo, bo zawsze tak mówiła, gdy widziała niebieski płaszcz. Postawiła kubek i zmarszczyła brwi. Tylko gładka ławka, kilka okruszków z wczoraj i starannie złożony kawałek czegoś miękkiego przy oparciu.
Szalik. Błękitny jak bezchmurne niebo, z małą metką przyszytą do końca.
Kasia podniosła go i przeczytała: „Jeśli jest Ci zimno, to należy do Ciebie. A.K.”.
Rozejrzała się po ulicy Lipowej. Żadnego kapelusza. Żadnych książek. Żadnej pani Kowalskiej.
W innej części miasta Ewa Wiśniewska wpatrywała się w migający kursor. Młoda reporterka „Kroniki Jabłonowa” dostała zadanie opisania posiedzenia rady miasta i listy dziur w jezdni, które zostaną załatane „w miarę dostępności budżetu”. Jej telefon zadzwonił.
Kasia N.: Chyba coś jest nie tak.
Ewa W.: Co się stało?
Kasia N.: Pani K. nie przyszła. Nigdy nie opuszcza. I zostawiła szalik.
Ewa nie potrzebowała wyjaśnień. Każdy w promieniu pięciu przecznic wiedział, kim była „pani K.”. Gdyby przystanek miał patronkę, byłaby to Ada Kowalska.
Ewa zarzuciła aparat na ramię. „Wychodzę”, powiedziała redaktorowi. „Materiał o ludziach”.
Redaktor, pan Zygmunt siwe włosy, oddech kawą, serce ze złota choćby nie podniósł wzroku. „Tylko niech ci ludzie będą zainteresowani”.
Na zewnątrz dzień był chłodny, aż nosy robiły się różowe. Ewa dotarła na przystanek, gdzie Kasia stała z rękami schowanymi w fartuchu i niebieskim szalikiem owiniętym wokół szyi, metka powiewała na wietrze. Kubek z herbatą stał na ławce, para unosiła się, jakby herbata zastanawiała się, co robić dalej.
„Zostawiła to”, powiedziała Kasia, dotykając szalika. „Ona nigdy nie zostawiała szalików. Zawsze je rozdawała. Tamten mężczyzna, który czasem śpi za biblioteką? Dziecko, które stało tu bez kurtki zeszłej zimy? Zakładała je ludziom, rozumiesz? Ale żeby zostawić tak po prostu…” Głos Kasi się załamał.
Ewa rozejrzała się. Drzwi piekarni otwierały się i zamykały, dzwoniąc. Listonosz, Jan Kowalczyk, przerwał trasę i skinął głową. On też był częścią pogody tego przystanku.
„Widziałeś ją w tym tygodni