Jesteśmy w trasie już ponad siedem godzin. Przemieszczamy się po zakątkach ziemi głubczyckiej, szczegółowo skupiając się na każdym poznawanym miejscu. Tamtego dnia już kilkukrotnie przekroczyliśmy granicę. Tam i z powrotem, tam i z powrotem… Tak specyficznie, jak specyficzne jest polsko-czeskie pogranicze wytyczone po zakończeniu drugiej wojny światowej.
Zmierzamy ku miejscowości Osoblaha, której polska nazwa to Osobłoga. Delikatne, kwietniowe słońce staje się przyjemną odmianą po wcześniejszych intensywnych opadach deszczu. Znowu wjeżdżamy na stronę czeską. niedługo naszym oczom ukazuje się linia kolei wąskotorowej, malowniczo wpleciona w sielankowe, rolnicze otoczenie. Jest spokojnie. Czuję się dobrze, przecież granica granicą, ale ja ciągle jestem w domu. U siebie. Na Górnym Śląsku, choć tutaj powiemy – Horní Slezsko, a uniwersalnie dla obu stron – Gōrny Ślōnsk.
Cicho, coraz ciszej…
W końcu krajobraz zaczyna się zmieniać. Wjeżdżamy do sennej i apatycznej Osoblahy, pogrążonej w niezrozumiałym dla nas wówczas marazmie. Mijamy kilka bloków i charakterystyczną armatę z czasów drugiej wojny światowej. Na ulicach nie ma praktycznie nikogo. Miasteczko sprawia wrażenie porzuconego w popłochu, jakby większość mieszkańców po prostu zniknęła. Później dowiem się, iż Osoblaha była dawniej centrum gospodarczym i kulturalnym tej części Śląska. Że początki miejscowości datuje się na trzynasty wiek. Że już od czternastego wieku ta ziemia była domem dla licznej mniejszości żydowskiej, po której dziś został skromny cmentarz.
Bo Osoblaha do dzisiaj płaci wysoką cenę za to, jak potoczyła się dla Śląska druga wojna światowa. Jest niemym świadectwem okrucieństwa, jakie spotkało nasze ziemie. Nie tylko pod względem dokonanych tu czystek etnicznych, aresztowań, deportacji i wszelkich upokorzeń, które spotkały szarego człowieka. Przecież każdy konflikt zbrojny kształtuje na nowo granice. Ten proces okazał się niezwykle okrutny dla cypla Osoblaha, który w konsekwencji stał się… dziwadłem. Żeby zrozumieć to swoiste „nadgryzione jabłko”, warto jednak sięgnąć głębiej w przeszłość. Wtedy zobaczymy jak na dłoni, iż już wcześniejsze śląskie klęski miały wpływ na to, czym dziś jest Osoblaha.
Kiedy koszmar staje się rzeczywistością
Jeżeli graliście w pierwszą część „Silent Hill”, to pamiętacie z pewnością, iż z miasta nie dało się wyjechać. Wszelkie drogi dojazdowe w sposób abstrakcyjny kończyły się w gęstej, nienaturalnej mgle, zdając się także opadać w bezkresną przepaść. Tak wygląda Wasza perspektywa dojazdu do Krnova (Karniowa) i okolic bez samochodu. Owszem, kursuje tutaj autobus miejski, jak jednak można się spodziewać – jest to tak zwany kurs „wycieczkowy”. To efekt ukształtowania tras na skutek wojen, przez co miasteczko zdaje się odcięte od otoczenia. Upadłe gospodarczo i wyizolowane. Mówiąc bardziej szczegółowo – czeski powiat karniowski wchodzi wąskim cyplem na północ, na ziemie należące administracyjnie do Polski. Przecina w ten sposób główną drogę z Prudnika do Głubczyc właśnie w rejonie Osoblahy, podchodząc pod linię kolejową Prudnik-Koźle.
Kłopoty starych ziem czeskich
Stare czeskie wsie Hlubčice (Głubczyce) oraz Ratiboř (Racibórz) przypadły w wyniku wojen śląskich Prusom, a później znalazły się w granicach Polski. Wszelkie próby przywrócenia starych granic przez władze czechosłowackie zakończyły się fiaskiem. Ani po pierwszej, ani po drugiej wojnie światowej ziemia głubczycka i ziemia raciborska nie trafiły z powrotem do Czech. Dewaluacja niegdyś centralnego obszaru umacniała się.
Istnienie w liczbach i datach
Jeszcze w drugiej połowie dziewiętnastego wieku Osoblahę zamieszkiwało około 4000 osób. Do wybuchu drugiej wojny światowej w miejscowości działały cukrownia, gorzelnia, browar, cegielnia, pięć młynów, sąd rejonowy, liczne szynkwasy i sklepy. Na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku okoliczne tereny rolnicze nie były w stanie wyżywić tak licznej społeczności, więc miasteczko zaczęło się wyludniać. Prawdziwy krach demograficzny przyniosła druga wojna światowa. Przed jej wybuchem żyło tu około 3500 mieszkańców. Po ustaniu konfliktu Osoblahę zamieszkiwało już tylko 500 osób. Dziś liczba mieszkańców wynosi około 1150. Co ciekawe, w 1938 roku większość mieszkańców opowiedziała się za wcieleniem do Trzeciej Rzeszy. Ziemie te od pokoleń były zamieszkiwane przez Niemców, którym ciężko było pogodzić się z uzyskaniem niepodległości przez Czechosłowację w 1918 roku.
Sama miejscowość stała się prawdziwym pogorzeliskiem. 22 marca 1945 roku miała miejsce krwawa i brutalna bitwa o „wyzwolenie” Osoblahy. Sowieci, którzy pierwsi wkroczyli na jej teren, twierdzą, iż miasteczko zostało wielokrotnie zbombardowane. Faktem jest, iż w okolicy trwały nieustanne ruchy frontu. Najprawdopodobniej Rosjanie spalili więc miasto podczas jednego z odwrotów. Z pięknego, historycznego miasteczka zostały niemal same popioły. Można śmiało powiedzieć, iż dzisiejszą i historyczną Osoblahę łączy adekwatnie tylko nazwa. Różne miasta, różni mieszkańcy. Śląsk zna więcej takich sytuacji. Przecież Gleiwitz również w ciągu, de facto, jednej nocy stało się Gliwicami. Podobnie – baśniowe Hotzenplotz stało się przesiąkniętą tragedią Osoblahą.
Zaklinanie rzeczywistości
W czasach reżimu komunistycznego wszyscy znaleźli zatrudnienie w spółdzielni rolniczej, a Osoblaha stała się centralną wioską, sowicie finansowaną przez władze. To wszystko upadło z hukiem po 1989 roku, układając się w kształt widoczny do dziś. Utrapieniem miejscowości jest gigantyczne bezrobocie, jednak Osoblaha nie jest tu rekordzistą – jeszcze większe bezrobocie panuje po sąsiedzku, w miejscowości Slezské Pavlovice.
Bo czasy rządów komunistycznych to nie tylko okres sztucznego pompowania pieniędzy w spółdzielnię rolniczą. To także czas irracjonalnych decyzji administracyjnych. W 1960 roku zlikwidowano bowiem powiat krnovski (karniowski), sięgający historycznie czasów księstwa karniowskiego (Ducatus Carnovia). Obszar ten sztucznie włączono do Bruntalu. Trzy razy większy, stary Karniów stał się podległy wybudowanemu ku chwale ojczyzny skupisku prefabrykatów. Tak oto narodził się największy okręg w Czechosłowacji – heterogeniczny w złym tego słowa znaczeniu.
Nie jest łatwo, będzie trudniej
Żeby było jeszcze zawilej, to Osoblaha leży na terenie enklawy morawskiej na Śląsku – enklawy osobłoskiej (Hotzenplotzer Ländchen, gdyż nazwa niemiecka Osoblahy to Hotzenplotz. Dodajmy, iż nazwa śląska to Ôsobłoga, a w jidysz miejscowość nazywa się Hotz’plotz). Enklawy morawskie na Śląsku były tymi częściami Margrabstwa Morawskiego (marchii Świętego Cesarstwa Rzymskiego w ramach Królestwa Czech), które między 1783 i 1928 były zarządzane przez urzędy śląskie według prawodawstwa morawskiego. Ciekawostką jest fakt, iż po pierwszej wojnie śląskiej w granicach Prus znalazła się jedna z enklaw morawskich, czyli klucz kietrzański.
Nie mamy już złudzeń. Osoblaha nie jest choćby cieniem dawnej miejscowości, w której znaleźlibyśmy folwarki, domy mieszczańskie, hotele i inne wspomniane już budynki użyteczności publicznej. Dlaczego zatem w ogóle postanowiliśmy tu przyjechać?
Promień nadziei na trudnym terenie
Odpowiedź mogliście znaleźć już na początku tego tekstu. Kolej wąskotorowa! Stacja Osoblaha prezentuje się bowiem… Przepięknie! Na odnowionych budynkach możemy dostrzec liczne tablice informujące o unijnych dofinansowaniach projektów transgranicznych. Na trasie Třemešná ve Slezsku-Osoblaha możemy skorzystać tak z pociągów pasażerskich, jak i z przejażdżki składem w stylu retro, obsługiwanym przez parowozy. Łączenie regularnych kursów z przewozami skierowanymi typowo w stronę turystów to rarytas w tej części Europy.
Za czasów stanowczych granic…
Potrzeba wybudowania linii kolejowej do Osoblahy zaistniała na początku lat siedemdziesiątych dziewiętnastego wieku, w czasie uruchomienia w okolicy normalnotorowej linii kolejowej, w tym na trasie Olomouc-Krnov-Leobschütz (Głubczyce), z odcinkami do Opavy i Ziegenhals (Głuchołazy). Było to istotne zwłaszcza dla właścicieli osobłoskiej cukrowni. Położona zaledwie cztery kilometry dalej linia kolejowa do dzisiejszych Racławic Śląskich należała już bowiem administracyjnie do Cesarstwa Niemieckiego, zaś Osoblaha leżała na terenie Austro-Węgier. Władze były natomiast przeciwne poprowadzeniu kolei przez granicę.
W 1895 zezwolono na budowę kolei wąskotorowej o prześwicie 760 mm na wspomnianej już trasie z Třemešná ve Slezsku do Osoblahy. W samym Třemešná ve Slezsku (Trzemeśnia na Śląsku) zlokalizowano punkt styczny z koleją normalnotorową z Krnova do Głuchołaz. Zastosowanie wąskiego toru pozwoliło znacznie zredukować koszta, co było bardzo istotne przy pagórkowatym terenie. Odległość między Třemešná ve Slezsku a Osoblahą wynosi raptem 15 kilometrów w linii prostej, zaś na liczącej lekko ponad 20 kilometrów trasie znajdziemy aż 102 łuki.
Łuki na trasie, łuki w historii
Budowa rozpoczęła się w 1898 roku. Jeszcze w grudniu tego samego roku trasę pokonał pierwszy tabor. W tym samym czasie powstała także dwutorowa parowozownia. W 1918, gdy powstała Czechosłowacja, kolej wąskotorową włączono w struktury kolei państwowych. Chociaż infrastruktura nie ucierpiała znacznie podczas drugiej wojny światowej, to i tak los wąskotorówki stał się bardzo niepewny po drugiej wojnie światowej. Przyczyną był brak sprawnego taboru. Na szczęście od lutego 1948 roku przywrócono w miarę normalne funkcjonowanie, a to dzięki dostarczeniu nowych wagonów motorowych. Starano się także zastąpić parowozy trakcją spalinową. Lokomotywy spalinowe, które obsługują ruch pasażerski do dzisiaj, zostały wprowadzone w 1958 roku. 16 grudnia 1960 trasę przejechał ostatni pociąg prowadzony parowozem.
Systematycznie malał także ruch towarowy na trasie wąskotorowej, aż do całkowitego ustania w 1997 roku. Zresztą, wąskotorówka generalnie była kilkukrotnie przeznaczona do likwidacji. Na szczęście do tego nie doszło, głównie dzięki generalnemu remontowi w latach 1985-1988.
Czas pożegnania
Okolica stacji świeci pustkami. Główny budynek jest zamknięty. Kręcimy się chwilę po okolicy, nie mając pewności, czy nie popełniamy faux pas, próbując sfotografować stojący za ogrodzeniem wagon. Kręcenie się przy siatce i równoczesne kręcenie obiektywem nie jest wprawdzie wykroczeniem ani przestępstwem. Czujemy się jednak niekomfortowo. W końcu rezygnujemy i porzucamy nadzieję na nawiązanie dialogu z którymkolwiek z pracowników. Na horyzoncie widzimy jednak kogoś niespiesznie podążającego w naszą stronę. Decydujemy się mimo wszystko odjechać, gdyż czas nagli. Po chwili mijamy się z grupą romskich dzieci. Niektóre machają w naszą stronę. Pozdrawiam je zwrotnie. Raz jeszcze mijamy ospałe, pogrążone w marazmie zabudowania z prefabrykatów i kierujemy się w stronę Slezskich Pavlovic.