**”Miała dość czekania — wzięła sprawy w swoje ręce”**
Gdy Danuta po raz pierwszy spotkała Wiesława, wydawało jej się, iż wreszcie znalazła tego jedynego, z którym zbuduje prawdziwe, mocne, dorosłe “na zawsze”. Nie był tylko przystojny, inteligentny i troskliwy — od razu dał do zrozumienia, iż zależy mu na poważnym związku. Zbliżyli się błyskawicznie i po kilku miesiącach zamieszkali razem. Najpierw w wynajętym mieszkaniu w Warszawie, z myślą: *”Zobaczymy, jak to pójdzie”*. Ale szło gładko, jakby samo się układało.
Codzienność nie zniszczyła ich uczucia. Umieli się dogadywać, ustępować, dbać o siebie. Razem gotowali kolacje, oglądali stare filmy, urządzali wieczorne spacery po mieście, planowali weekendy, wakacje, całe życie. Przyjaciele od dawna nazywali ich mężem i żoną. Wszyscy tylko czekali, aż w końcu zrobią ten następny krok. Ale ten krok nie nadchodził.
Pierwszy rok Danuta nie naciskała. Była pewna — Wiesław sam się oświadczy, gdy przyjdzie czas. ale gdy minął drugi, potem trzeci, a nic się nie zmieniło, zaczęła się niepokoić. Szczególnie bolało, gdy jedna za drugą koleżanki wychodziły za mąż, wrzucały zdjęcia z USC z podpisami *”Teraz to już rodzina”*. A Danuta nie miała choćby pierścionka. choćby aluzji. choćby rozmowy.
Potem nadeszło nieszczęście — ciężko zachorowała matka Wiesława. Wszystkie myśli i siły rodziny pochłonęły leczenie, badania, wizyty u lekarzy i w aptekach. Temat ślubu zszedł na dalszy plan — i Danuta to rozumiała. Milcząco wspierała, była blisko, nie naciskała. Gdy mama Wiesława zaczęła wracać do zdrowia, Danuta odetchnęła z ulgą: teraz znów można myśleć o przeszłości. Ale narzeczony jakby utknął w trybie *”nie teraz”*. Temat małżeństwa zdawał się wyparować.
Danuta wciąż czekała. Aż w końcu zrozumiała: dość. Nie chce być wygodną towarzyszką życia. Chce być żoną. Chce rodziny, dzieci, domu. I wreszcie — pewności jutra. Bo choćby kredyt mieszkaniowy to ryzyko, gdy jesteś prawnie nikim. Postanowiła działać.
Sama kupiła pierścionek. Zarezerwowała stolik w ulubionej restauracji w Krakowie. Wybrała datę — nie byle jaką, ale tę, gdy pierwszy raz powiedzieli sobie *”kocham”*. Wiesław, zobaczywszy ją z pudełkiem, najpierw się zagubił, zaczął się tłumaczyć: *”Sam planowałem, tylko czasu nie miałem”*. Ale w końcu powiedział *”tak”*. Bez fajerwerków, bez iskry w oczach, ale powiedział.
Koleżanki Danuty były w szoku. Jedne podziwiały jej odwagę, inne kręciły palcem przy skroni, mówiąc, iż postawiła się w głupiej sytuacji. A ona po prostu odetchnęła. Bo w środku zrobiło się lżej. Bo teraz — wszystko było jasne.
Danuta nie czekała, aż ktoś zdecyduje za nią. Wzięła sprawy w swoje ręce. Złożyła wniosek przez ePUAP, wybrała termin, zaczęła szukać sukni, zamawiać salę, umawiać fotografa. Wiesław pomagał w przygotowaniach — bez entuzjazmu, ale pomagał: pojechał na degustację menu, zarezerwował samochód, wybrał obrączki. Wszystko toczyło się swoim rytmem.
Czasem Danuta łapie na sobie spojrzenia przyjaciółek. Te zamężne patrzą z współczuciem: *”Tylko uważaj, żebyś nie żałowała”*. Te jeszcze samotne — z zazdrością, iż się odważyła. A ona po prostu idzie do przodu. Bo ma dość życia w zawieszeniu. Bo zasługuje na szczęście. Bo kocha — i wierzy, iż nie na darmo.
Może postąpiła nie po bożemu. Może ktoś powie: *”Kobieta nie powinna robić pierwszego kroku”*. Ale gdyby więcej kobiet przestało czekać na cud, może byłoby więcej szczęśliwych rodzin?
Czy postąpiła dobrze? Pewnie tak. Czy to wyglądało śmiesznie? Nie. Wyglądało jak decyzja dojrzałej kobiety, która ma dość odwagi, by nie bać się kształtować własnego losu.