Złośnica
„Dobry wieczór, państwo. Sąsiadka z dołu poskarżyła się na hałas i krzyki z waszego mieszkania” – na progu stał dzielnicowy. „Mogę wejść?”
„Oczywiście” – odpowiedziała drżącym głosem Kinga. „Proszę, tylko uspokoję dziecko”.
Wcale nie bała się wizyty policjanta, ale tego, iż mąż znów ją pobił. Tym razem za wylanie całej wódki do toalety. Kiedy Krzysztof to odkrył, wpadł w szał:
„Ja jestem facetem i mam prawo się zrelaksować po pracy! Ty siedzisz w domu na swoim macierzyńskim, wypoczywasz, a ja haruję na budowie! Idź i kup mi butelkę!”
„Nie pójdę” – odparła Kinga. „Jesteś pijany codziennie, Jasiek już się ciebie boi. Ma dopiero rok, a już tyle widział! Przestań pić, Krzysztof!”
Pod wpływem jego wrzasków maluch rozpłakał się, a jego matka znów dostała lanie. Hałas usłyszała sąsiadka, Helena Bogumiłowa, i jak zwykle zrobiła to, co zawsze robiła w podejrzanych sytuacjach – wezwała policję.
Helenę Bogumiłową można było nazwać wyjątkową osobą. Nie żeby sąsiedzi ją nie lubili – po prostu jej nie znosili. Na każdego z nich niestrudzona Helena kiedyś doniosła. Nie tylko na policję – były też inne instytucje, jak administracja, zarządca, a choćby opieka społeczna.
„Wie pani, wydaje mi się, iż matka tego Wojtka z piątego piętra go w ogóle nie karmi. Tak schudł i chodzi jak włóczęga” – dzwomiła Helena do opieki. „Trzeba sprawdzić tę rodzinę. Matka ciągle taka zadowolona, pewnie ćpa albo co gorsza”.
Pracownica opieki zanotowała zgłoszenie i obiecała „wrażliwej obywatelce” podjąć działania.
Biedna matka Wojtka, który miał skłonności do nadwagi, była w szoku, gdy do jej drzwi zapukała cała komisja. Okazało się, iż chłopiec był na specjalnej diecie, bo w wieku dziewięciu lat ważył tyle, co nastolatek. Dieta przynosiła efekty, więc mama się cieszyła. A co do ubrań – Wojtuś był pulchny, ale bardzo ruchliwy, więc spodnie i koszulki gwałtownie się na nim „wypalały”.
Helena Bogumiłowa oczywiście o tym nie wiedziała, bo unikała kontaktu z sąsiadami.
Starsi mieszkańcy kamienicy opowiadali, iż dawno temu do jej mieszkania włamali się złodzieje. Od tamtej pory przestała ufać sąsiadom, wierząc, iż to oni podpowiedzieli łotrom, iż z mężem wyciągnęli pieniądze na starego „Malucha”. Mąż wtedy ciężko ucierpiał, broniąc dobytku, i niedługo zmarł. Helena nigdy nie pozbierała się po tym ciosie i już nie wyszła za mąż.
Ale młodzi sąsiedzi, których było większość, nie znali tej historii.
„Posprzątaj po swoim psie, moda teraz na rozrzucanie kupek! Lepiej to zrób, bo będzie gorzej!” – krzyczała Helena na młodego sąsiada, który wyprowadzał psa przed snem.
„Jak ci się nie podoba, to sobie posprzątaj, stara jędzo” – odparł z przekąsem.
Duży pies, który właśnie załatwił swoje potrzeby, warknął na nieznajomą i pociągnął smycz, próbując dosięgnąć kobiety. Helena przestraszyła się i cofnęła, chowając w sercu urazę, która miała przerodzić się w zemstę.
I tej zemsty młodzieniec doświadczył następnego ranka, znajdując „prezent” pod swoimi drzwiami i nadepnąwszy nań w nowych, białych adidasach.
„Niech cię!” – wrzasnął i zabrał się do sprzątania dzieła swojego pupila.
Helenie Bogumiłowej poszczęściło się, iż chłopak nie wiedział, w którym mieszka „ta, co spełniła obietnicę”. Przeklinając, wyrzucił buty do śmietnika.
A za firanką uśmiechała się pewna starsza pani, bardzo z siebie zadowolona. Od tamtej pory ścieżki przy placu zabaw i wokół bloku były czyste. Wieść o kłopocie sąsiada gwałtownie rozniosła się wśród właścicieli psów…
„Więc o co chodzi?” – dzielnicowy rozejrzał się po pokoju, gdzie w łóżeczku, trzymając się szczebelków, płakał mały Jasiek.
„Nic” – burknął Krzysztof. „Oglądałem mecz i za głośno komentowałem. No co, choćby dobrze kopnąć nie potrafią, snują się po boisku jak ślimaki!”
Kinga wystraszonym wzrokiem spojrzała na męża. Wiedziała, iż musi podtrzymać jego kłamstwo, bo inaczej będzie jeszcze gorzej. Policjant pytająco spojrzał na kobietę. Zorientował się, o co chodzi, ale bez jej zeznań awanturnika nie dało się ukarać.
„Tak, to przez telewizor” – potwierdziła Kinga. „Przepraszamy”.
Dzielnicowy westchnął. Zawsze tak samo – najpierw bronią swoich oprawców, a potem może być za późno.
„Dobrze, dam upomnienie, ale następnym razem będzie mandat za zakłócanie spokoju” – powiedział. „I nie przede mną przepraszajcie, tylko przed sąsiadką. Bardzo czujna kobieta, można powiedzieć – macie szczęście. Rzadko spotyka się tak zaangażowanych obywateli. Zawsze dzwoni, gdy coś się dzieje, już wszystkich dyżurnych zna po głosach”.
„No tak” – niechętnie odparł Krzysztof, tłumiąc irytację.
Policjant rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie, potem spojrzał na Kingę, znacząco pokiwawszy głową, i wyszedł.
„Następnym razem zajmę się tobą po cichu, choćby nie pisniesz” – warknął Krzysztof, gdy drzwi się zamknęły.
A Kinga stała, trzymając synka na rękach, przeklinając dzień, w którym zgodziła się zostać żoną Krzysztofa.
„On nie jest dla ciebie, Kinga” – mawiały przyjaciółki. „Jesteś dobra i wesoła, a twój Krzysztof niby się uśmiecha, ale ma przerażający wzrok. Nie wiąż się z nim”.
„Dziewczyny, po prostu go nie znacie tak jak ja. On mnie kocha” – odpowiadała Kinga, przewracając oczami. „Krzysztof jest silny i odważny, kiedyś mnie na ulicy obronił”.
I Kinga wyszła za mąż za Krzysztofa, który gwałtownie pokazał swoje prawdziwe oblicze: był zazdrosny o kolegów z pracy, urządzał awantury, nie zważając na otoczenie. A Kinga uważała to za miłość, myląc ją z okrucieństwem i zaborczością. Teraz Krzysztof zazdrościł jej każdego słupa i krytykował za najmniejsze rzeczy, lubując się w tym, jak Kinga czKiedyś myślała, iż nie da rady bez niego żyć, ale teraz, patrząc na uśmiechniętego Jasia i Helenę Bogumiłową, która stała się jej prawdziwą rodziną, zrozumiała, iż prawdziwa siła rodzi się w chwilach, gdy odważysz się uwierzyć, iż zasługujesz na coś lepszego.