Złamane marzenia: Dramat Pewnej Kobiety

polregion.pl 5 dni temu

Roztrzaskane marzenia: Dramat Kasi

Kasia nerwowo przemierzała pokój w ich mieszkaniu w Łodzi, raz po raz zerkając na telefon. Mąż znów się spóźniał, a jej cierpliwość pękała jak napięta struna.
— Gdzie on się znowu włóczy? — mruczała, ściskając telefon tak mocno, iż palce zrobiły się białe.
W drzwiach rozległ się dźwięk klucza, a w przedpokoju pojawił się Bartek, zmęczony, ale z przepraszającym uśmiechem. W ręku trzymał skromny bukiet stokrotek.
— To dla ciebie — podał kwiaty. — Przepraszam, zostałem u mamy, pomagałem jej.
— Zostałeś? — Kasia wybuchnęła, głos jej drżał z obrazy. — Nie mogłeś zadzwonić? Ja tu się zamartwiam!
— Zapomniałem, w ferworze — Bartek spuścił wzrok, bawiąc się rękawem kurtki. — Mama potrzebowała pomocy, a potem… Słuchaj, rozmawialiśmy i coś postanowiliśmy.
— Co postanowiliście? — Kasia zastygła, czując, jak zimny dreszcz przebiega jej po plecach.
Bartek westchnął głęboko i zaczął mówić. Kasia słuchała, a z każdym jego słowem jej twarz kamieniała z gniewu i niedowierzania.

Kasia już nie pamiętała, kiedy mąż spędził w domu więcej niż godzinę. Wychodził o świcie, wracał po północy, gdy już dawno spała. jeżeli w ogóle wracał. Wiosna zawitała do miasta, a Bartek jakby stał się kimś innym. Zimą pędził do domu, owijał się kocem, narzekał na jej propozycje spacerów. Teraz znikał na całe dnie i noce.

Matka Bartka, Halina Stanisławówna, od pierwszego wejrzenia budziła w Kasi niechęć. Gdy się poznali, Kasia wyczuła, jak teściowa patrzy na nią z zimną oceną, jakby ważyła towar. Przy stole Halina zwracała się tylko do syna, ignorując synową. Kasi żal było jej męża, Stanisława. Wyglądał na wyczerpanego, mówił do żony cicho, jakby bał się jej gniewu, i wzdrygał się przy każdym jej ostrym słowie.

Wtedy już Kasia wiedziała: mieszkać z takimi ludźmi pod jednym dachem to prawdziwy koszmar. Na szczęście miała własne mieszkanie, a po ślubie Bartek się do niej wprowadził. Halina nie protestowała, wręcz pomogła mu spakować rzeczy, jakby cieszyła się, iż w końcu się go pozbędzie.

Na przyjęcie house-warmingowe teściowa wpadła tylko na chwilę: obrzuciła mieszkanie krytycznym wzrokiem, wypiła herbatę i wyjechała. Minął rok ich małżeństwa, a Kasia nie miała się czym pochwalić ani na co narzekać. Żyli jak wszyscy: dom, praca, okazjonalne święta. Rodzice Kasi zostali w innym mieście, zapraszali ją, ale przyzwyczaiła się do niezależności. Tu miała pracę, przyjaciół, dom i męża. Wydawało jej się, iż z życiem rodzinnym radzi sobie całkiem nieźle. Bartek był mało wymagający, żyli skromnie, ale starczało na życie.

Czasem pomagali teściowej, gdy ta prosiła syna. Raz w miesiącu mogli wyjść do knajpy, planowali przyszłość, marzyli. Kasia marzyła o dziecku, ale Bartek milczał. Rozumiała: marzenia to jedno, a wychowanie dziecka to co innego. Bartek z kolei śnił o samochodzie. Kasia zgadzała się, iż auto to przydatna rzecz, ale droga. Nie chciała brać kredytu, a już na pewno nie prosić rodziny. Musieliby oszczędzać na wszystkim, odkładając większość pensji, i tak starczyłoby tylko na używany wóz.

Bartek tłumaczył swoje nieobecności prosto:
— Pomagam mamie. Sezon na działkę się zaczął, ona tam codziennie jeździ, a ja z nią. Trzeba ją wspierać.
— A mnie nie pomagasz! — wybuchała Kasia. — Ile razy prosiłam, żebyś naprawił kran w łazience? Drzwi balkonowe ledwo trzymają się zawiasów!
— Kasia, no co ty porównujesz? Toż to mama! — machnął ręką.

Takie rozmowy zdarzały się coraz częściej. Kasia miała dość bycia żoną „weekendową”, i to nie zawsze. choćby w sobotę Bartek jechał do rodziców. Cieszyła się, iż nie wołają jej na działkę, ale czasem się zastanawiała: dlaczego?

Pewnego razu u teściowej spróbowała kiszonych ogórków. Były tak smaczne, iż niechcący zjadła pół słoika.
— Naprawdę sama robicie? — zachwyciła się.
— Oczywiście — odparła dumna Halina. — Całą wiosnę i lato haruję, żeby zimą mieć swoje.
— Moja mama nie robi przetworów, już zapomniałam ten smak — powiedziała Kasia, mając nadzieję, iż teściowa się podzieli.

Ale Halina przemilczała aluzję.
— Dziwna z was rodzina. Jak to — nie robić zapasów? Ja co roku zakręcam słoiki. Ciężko, ale zimą na stole są ogórki, pomidory, dżemy. A u leni stół zawsze pusty — spojrzała na Kasię z wyrzutem.

Kasia więcej nie poruszała tematu. W drodze do domu kupiła słoik ogórków, usmażyła ziemniaki i zjadła wszystko w samotności.

Tamtego wieczoru Bartek znów się spóźnił. Kasia, gotująca się ze złości, chodziła po pokoju, zaciskając pięści. Miała dość samotnych kolacji, dość czekania na męża jak wierny pies. Drzwi się otworzyły, a ona zastygła, gotowa wyrzucić z siebie wszystko. Bartek wszedł z bukietem stokrotek, uśmiechając się przepraszająco.

— Przepraszam, Kasia — powiedział, podając kwiaty.
Kasia w milczeniu wstawiła je do wazonu, mając nadzieję na romantyczny wieczór. Ale Bartek usiadł w fotelu, spojrzał na nią chytrze i zaczął:
— Pogadaliśmy z mamą i uznaliśmy: po co nam to mieszkanie? Sprzedajmy je i kupmy tańsze.

Kasia oniemiała. Bartek, nie zauważając jej reakcji, ciągnął:
— Ciągle się złościsz, iż mało ze sobą jesteśmy. Jak sprzedamy to mieszkanie, kupimy mniejsze na obrzeżach, a z różnicy weźmiemy samochód. I do maminej działki będzie bliżej, wygodniej ją wozić niż ciągnąć się pociągiem, a potem trzy kilometry pieszo.

Kasia patrzyła na męża, a w piersi rosła burza. Co to za mąż? Dodatek do własnej matki! Chciała krzyczeć, ale się powstrzymała, sycząc:
— Kochanie, jesteś głodny?
— Nie, jadłem u mamy. Dzisiaj upiekła kurczaka, palce lizać! — Bartek rozmarzył sięKasia poczuła, iż właśnie podjęła najlepszą decyzję w swoim życiu.

Idź do oryginalnego materiału