**Pęknięcia marzeń: Dramat Kingi**
Kinga ponuro przemierzała pokój ich mieszkania w Łodzi, raz po raz zerkając na telefon. Mąż znów się spóźniał, a jej cierpliwość pękała jak napięta struna.
— Gdzie go diabli noszą? — mruczała, ściskając telefon tak mocno, iż palce zbladły.
W drzwiach rozległ się zamek, a w przedpokoju pojawił się Damian, zmęczony, ale z winowajczym uśmiechem. W ręku trzymał skromny bukit stokrotek.
— To dla ciebie — podał kwiaty. — Przepraszam, zatrzymałem się u mamy, pomagałem jej.
— Zatrzymałeś się? — Kinga zapłonęła, głos drżał jej z urazy. — Nie mogłeś zadzwonić? Ja tutaj oszaleję z niepokoju!
— Zawieruszyłem się, zapomniałem — Damian opuścił wzrok, bawiąc się rękawem kurtki. — Pomagałem mamie, a potem… Słuchaj, pogadaliśmy i coś postanowiliśmy.
— Co postanowiliście? — Kinga zastygła, czując, jak zimny dreszcz przechodzi jej po plecach.
Damian wciągnął głęboko powietrze i zaczął mówić. Kinga słuchała, a z każdym jego słowem jej twarz kamieniała z gniewu i niedowierzania.
Kinga nie pamiętała już, kiedy widziała męża w domu dłużej niż godzinę. Wychodził o świcie, wracał późną nocą, gdy ona dawno spała. jeżeli w ogóle wracał. Wiosna wdarła się do miasta, a Damian jakby stał się kimś innym. Zimą śpieszył do domu, otulał się kocem, narzekał na jej propozycje spacerów. Teraz znikał na całe dnie i noce.
Matka Damiana, Barbara Stanisława, od pierwszego wejrzenia wywołała w Kingi odrazę. Gdy się poznali, Kinga poczuła, jak teściowa patrzy na nią z zimnym przymrużeniem oka, jakby oceniała towar. Przy stole Barbara Stanisława zwracała się tylko do syna, ignorując synową. Kinga żałowała jej męża, Janusza. Wyglądał na wyczerpanego, mówił do żony z nieśmiałością, jakby bał się jej gniewu, i wzdrygał się przy każdym jej ostrym słowie.
Już wtedy Kinga zrozumiała: mieszkać z taką rodziną pod jednym dachem to prawdziwy koszmar. Na szczęście miała swoje mieszkanie, i po ślubie Damian się do niej wprowadził. Barbara Stanisława nie protestowała, choćby pomogła synowi spakować rzeczy, jakby cieszyła się, iż w końcu się go pozbyła.
Na przyjęcie po ślubie teściowa zajrzała tylko na chwilę: obrzuciła mieszkanie krytycznym wzrokiem, wypiła herbatę i wyjechała. Minął rok ich małżeństwa, a Kinga nie miała się czym pochwalić, ani na co narzekać. Żyli jak wszyscy: dom, praca, rzadkie święta. Rodzice Kingi zostali w innym mieście, zapraszali do siebie, ale ona ceniła niezależność. Tu miała pracę, przyjaciół, dom i męża. Wydawało jej się, iż z życiem rodzinnym radzi sobie nieco nieźle. Damian był mało wymagający, żyli skromnie, ale na życie starczało.
Czasem pomagali teściowej, gdy ta poprosiła syna. Raz w miesiącu szli do kawiarni, snuli plany, marzyli o przyszłości. Kinga marzyła o dzieciach, ale Damian milczał. Rozumiała: marzyć łatwo, a wychowywać dziecko to zupełnie co innego. Damian za to pragnął samochodu. Kinga zgadzała się, iż auto to przydatna rzecz, ale droga. Nie chciała brać kredytu, prosić rodziny — tym bardziej. Musieliby oszczędzać na wszystkim, odkładając większość pensji, a i tak starczyłoby tylko na używane auto.
Damian tłumaczył swoje nieobecności prosto:
— Pomagam mamie. Sezon na działce się zaczął, ona tam codziennie jeździ, a ja z nią. Trzeba ją wspierać.
— A mnie nie pomagasz! — wybuchała Kinga. — Ile razy prosiłam, żebyś naprawił kran w łazience? Drzwi na balkon ledwo trzymają się futryny!
— Kinga, no co ty porównujesz? To przecież mama! — machnął ręką.
Takie rozmowy wybuchały coraz częściej. Kinga miała dość bycia żoną „weekendową”, i nie zawsze. choćby w sobotę Damian jeździł do rodziców. Cieszyła się, iż nie zabierają jej na działkę, ale czasem zastanawiała się: dlaczego?
Pewnego razu u teściowej spróbowała kwaszonych cukinii. Były tak pachnące, iż Kinga niezauważenie zjadła pół słoika.
— Naprawdę sami zrobiliście? — zachwyciła się.
— Oczywiście — odparła dumnie Barbara Stanisława. — Całą wiosnę i lato się napracuję, żeby zimą mieć swoje zapasy.
— Moja mama nie robi przetworów, zapomniałam już ten smak — powiedziała Kinga, mając nadzieję, iż teściowa podzieli się swoimi zapasami.
Ale Barbara Stanisława puściła ten żart mimo uszu.
— Dziwna z was rodzina. Jak to — nie robić zapasów? Ja co roku kręcę słoiki. Ciężko, ale zimą na stole ogórki, pomidory, dżem. A u leniuchów stół zawsze pusty — spojrzała na Kingę z wyrzutem.
Kinga więcej nie poruszała tematu. W drodze do domu kupiła słoik cukinii, usmażyła ziemniaki i zjadła wszystko w samotności.
Tamtego wieczoru Damian znów się spóźnił. Kinga, gotująca się z złości, krążyła po pokoju, ściskając telefon. MiałMiała już dość wieczorów spędzanych w samotności i postanowiła, iż następnego dnia bez słowa wyniesie się z tego mieszkania, zostawiając za sobą rozdarte małżeństwo i niespełnione marzenia.