**Dziennik osobisty**
Najmniej lubię pracować z dziećmi. To trudne, męczące i ryzykowne. Przestrzeń możliwości wokół dziecka pozostało nieukształtowana, a ryzyko „przyciągnięcia” niechcianych zdarzeń zbyt duże. Dzieci są związane z biopolem matki, więc praca z nimi oznacza także pracę z nią. Do tego dzieci uwielbiają fantazjować. Kto w dzieciństwie nie marzył o magicznych mocach? Nie wymyślał sobie czarodziejskiego przyjaciela? Każde słowo takiego „klienta” trzeba weryfikować, co generuje dodatkowe obciążenie.
Gdy zobaczyłam na progu kobietę w pretensjonalnej czarnej sukni, z krwistoczerwonymi ustami i granatowymi powiekami, choćby nie drgnęłam. Ekstrawaganckie osobowości nie są u mnie rzadkością. Ale dziesięcioletni chłopiec, który chował się za jej plecami, zaniepokoił mnie. Zanim zdążyłam powiedzieć, iż z dziećmi nie pracuję, kobieta przerwała władczo:
— Mamy umówioną wizytę. Jestem **Alicja**, pisałam wczoraj. Miałam kotka na zdjęciu profilowym, pamięta pani?
Kotka pamiętałam.
— No dobrze, proszę wejść.
*„Może problem dotyczy Alicji, a chłopca po prostu nie miała z kim zostawić?”* – pomyślałam, dyskretnie przyglądając się klientce. Alicja była pulchną, ale jeszcze atrakcyjną kobietą koło czterdziestki. O takich mówi się: „w sile wieku”. Makijaż miała krzykliwy, niemal prowokacyjny, a ręce zdobiły liczne bransoletki, dzwoniące przy każdym ruchu. Gestykulowała gwałtownie, z pasją. Czarna suknia… Po co? Chciała wywrzeć wrażenie? Była w żałobie? W każdym razie nosiła tę czerń z wyraźną przyjemnością, jakby grała rolę. *„Widzę, iż lubi przedstawienia. Będę musiała być widzem”* – zrozumiałam.
— Mój mąż nie żyje – zaczęła dramatycznie. Siegła po chusteczkę, by otrzeć zupełnie suche oczy.
— Współczuję – odezwałam się uprzejmie – ale nie zajmuję się seansami spirytystycznymi. Uważam je za niebezpieczne i bezproduktywne.
Nie otrzymawszy oczekiwanej reakcji, spróbowała innego podejścia.
— W naszej rodzinie byli czarodzieje – szepnęła tajemniczo. – Moja praprababka rzucała uroki, a siódma woda po kisielu…
*„Daj zgadnę, też czarowała?”* – Z trudem powstrzymałam sarkastyczny uśmiech. W ostatnich latach ilość „dziedzicznych wiedźm” i „szamanów”, pukających do moich drzwi, osiągnęła punkt krytyczny. Wystarczy dobrze poszukać, by w każdej rodzinie znaleźć kogoś, kto potajemnie odprawiał rytuały. Magia, mimo przesądów, była i będzie powszechna. Ale czy każdy, którego dziadek boksował, zostanie mistrzem? Z czarowaniem jest tak samo.
— A więc, w naszej rodzinie jest **Dar**. Przechodzi z pokolenia na pokolenie. Mnie, na szczęście – splunęła przez lewe ramię, choć dostrzegłam błysk rozczarowania w jej oczach – to ominęło. Ale mój syn **Kuba**… – jej oczy zapłonęły dziwną dumą – widzi duchy!
*„Widzi duchy? To źle”*. Miałam kilka teorii. Pierwsza i najbardziej prawdopodobna – debiut schizofrenii. Nie rozumiałam, dlaczego rodzice zamiast do psychiatry ciągną takie dzieci do ezoteryków. Druga opcja – w rodzinie faktycznie jest **Dar**. Zwykle tak nazywa się demona, który przekazywany jest z pokolenia na pokolenie.
— Opowiedz, jak przychodzą do ciebie duchy! – zażądała matka.
Chłopiec zaczął mówić niechętnie, tylko dlatego, iż go poproszono.
— Nie duchy, tylko duch. Co noc przychodzi do mnie tata…
Kuba zamilkł i bezradnie spojrzał na matkę, jakby mówił: *„Wszystko powiedziałem, może już pójdziemy?”*. Ale ona nie zauważyła tego spojrzenia. Wyprostowała się dumnie, jakby pokazywała świadectwo z czerwonym paskiem.
*„Nekropowiązanie? A może to czysta psychologia? Chłopiec tęskni za ojcem, więc…”* – Urwałam. Za plecami dziecka majaczył ciemny kształt. Nie ojciec. Istota wpatrywała się we mnie bez mrugnięcia. Przeszedł mnie dreszcz, ale zachowałam spokój. Najwyraźniej chłopcu jednak przekazano demona. Sprawa była poważniejsza, niż sądziłam.
— Wie pani co? Zauważyłam, iż w *„Bitwie na głosy”* nigdy nie było dzieci! To byłby hit, absolutna bomba! Mały medium!
Kuba skulił się na krześle, wciągnął głowę w ramiona, żałując, iż w ogóle się odezwał. Tak, Alicja uwielbiała „show” bardziej, niż przypuszczałam.
— Ma pani bardzo silną aurę. Zbyt gęstą. Żeby zdiagnozować syna, muszę pozostać z nim sam na sam – gwałtownie wyprowadziłam matkę za drzwi. – Niech pani posiedzi w ogrodzie albo pochodzi po sklepach. Proszę wrócić za godzinę.
Alicja naburmuszyła się, ale na słowa „aura” i „energia” skinęła zrozumieniem. Kuba został sam ze mną. Na początku nie chciał mówić. Zastygł, gryzł ciastko, kręcił się na krześle. Odpowiadał monosylabami, jakby myślał: *„Zostaw mnie, wiedźmo. To nie twoja sprawa!”*
To było zbyt osobiste, zbyt bolesne. Delikatnie naprowadziłam rozmowę na szkołę, kolegów, dziewczyny. Przez dwadzieścia minut się bronił, ale w końcu się otworzył, zaróżowił, osłabił gardę. Najwyraźniej dorośli rzadko się nim interesowali, więc każde zainteresowanie było dla niego ważne.
Zamknęłam oczy, wsłuchując się w jego głos, i zaczęłam wizuję.
***
Najbardziej na świecie Kuba kochał tatę. Nikt na podwórku nie miał takiego ojca. Razem grali w żołnierzyki, jeździli na rolkach, a tata nauczył go pływać i pokazywał sztuczki. Gdy rodzice się kłócili, Kuba zawsze stał po stronie taty, choćby jeżeli znowu coś przeskrobał. Za balony i watę cukrową chłopiec wybaczał mu wszystko.
Gdy w szkole zadali wypracowanie *„Mój najlepszy przyjaciel”*, Kuba napisał o tacie. **Pani Bożena** wezwała go po lekcjach. Pytała: *„Czy naprawdę nie masz kolegów?”*. Kuba tylko się skrzywił. W głębi duszy myślał: *„Jak pani może nie rozumieć? Mam wielu przyjaciół: Wojtka, Bartka, Julka. Ale najlepszy na świecie jest mój tata”*.
…Gdy tata zginąGdy spojrzałam w oczy Alicji, wiedząc, iż nie zrozumie prawdy, powiedziałam tylko: “Niech pani zabierze Kubę nad jezioro – tam, gdzie był z tatą szczęśliwy – i niech mu pani da czas, by po prostu był dzieckiem, a nie atrakcją”.