Zjedz moją rozpacz

twojacena.pl 7 godzin temu

Najmniej ze wszystkich Zosia lubiła pracować z dziećmi. To trudne, męczące i ryzykowne. Przestrzeń możliwości wokół dziecka pozostało nieukształtowana, ryzyko „przyciągnięcia” niepotrzebnych zdarzeń zbyt duże.

Dziecko jest w biopolu matki, więc pracować trzeba również z nią. Do tego dzieci uwielbiają fantazjować. Któż nie marzył w dzieciństwie o magicznych mocach? Nie wymyślał sobie czarodziejskiego przyjaciela? Każde słowo takiego „klienta” trzeba było weryfikować, co generowało dodatkowy wysiłek.

Gdy Zosia zobaczyła w drzwiach kobietę w pretensjonalnej czarnej sukni, z krwistoczerwonymi ustami i ciemnogranatowymi powiekami, wiedźma choćby nie drgnęła. Często odwiedzają ją ekstrawaganckie osoby. Ale dziesięcioletni chłopiec, trzęsący się ze strachu za jej plecami, wzbudził w Zosi czujność. Ledwie otworzyła usta, by oznajmić, iż z dziećmi nie pracuje, dama władczo przerwała:

— Jesteśmy umówieni. Jestem Bogusława, pisałam wczoraj. Miałam kotka w avatarze, pamięta pani?

Kotka Zosia pamiętała.

— No dobrze, proszę wejść.

„Może problem dotyczy Bogusławy, a chłopca po prostu nie miała z kim zostawić?” — pomyślała wiedźma, dyskretnie przyglądając się klientce. Bogusława była pulchną, ale wciąż atrakcyjną kobietą koło czterdziestki. Takie mówi się: „w pełni sił”. Makijaż miała jaskrawy, nieco toporny, dłonie otaczały liczne bransolety, dzwoniące przy każdym ruchu, a gestykulowała żywo i zamaszyście. Czarna suknia… po co to? Chciała zaintrygować? Noszą żałobę? W każdym razie Bogusława zakładała czerń z ledwo skrywaną przyjemnością, na pokaz. „Miłośniczka spektakli. Będę musiała teraz zagrać widza” — domyśliła się Zosia.

— Mój mąż zmarł — zaczęła kobieta dramatycznym tonem. Wyjęła chusteczkę i przyłożyła ją do zupełnie suchych oczu.

— Współczuję — uprzejmie odparła wiedźma — ale nie zajmuję się seansami spirytystycznymi. Uważam to za niebezpieczne i bezowocne.

Nie uzyskawszy pożądanej reakcji, kobieta spróbowała innego podejścia.

— W naszej rodzinie byli czarodzieje — szepnęła tajemniczo. — Moja prababka czarowała, a ciotka siódmego stopnia…

„Niech zgadnę, też czarowała?” — Zosia z trudem powstrzymała sarkastyczny uśmiech. Liczba „prawdziwych wiedźm” i „czarodziejów”, pchających się do jej mieszkania, osiągnęła w ostatnich latach absurdalny poziom. Gdyby dobrze poszukać, w każdej rodzinie znajdzie się ktoś, kto potajemnie odprawiał rytuały. Magia, mimo przesądów, zawsze była powszechna. Ale czy zostaniesz mistrzem boksu tylko dlatego, iż twój dziadek stawał na ringu? Z czarowaniem jest tak samo.

— Więc… w naszej rodzinie jest Dar. Przechodzi z pokolenia na pokolenie. Mnie, dzięki Bogu — kobieta splunęła przez lewe ramię, choć Zosia dostrzegła błysk rozczarowania w jej oczach — ominął. Ale mój syn Kacper… — jej oczy zapłonęły dziwną dumą — widzi duchy!

„Widzi duchy? Źle to wygląda”. Zosia miała kilka teorii. Pierwsza i najczęstsza — debiut schizofrenii. Nie rozumiała, dlaczego rodzice zamiast do psychiatry ciągną dzieci z halucynacjami do ezoteryków. Druga — w rodzinie faktycznie jest „Dar”. Zwykle tak nazywają demona, dziedziczonego w rodzie.

— Opowiedz, jak przychodzą do ciebie duchy! — rozkazała matka. Chłopiec zaczął mówić niechętnie, tylko dlatego, iż kazano.

— Nie duchy, tylko duch. Co noc przychodzi do mnie tata…

Kacper zamilkł i bezradnie spojrzał na matkę. Jakby mówił: „Powiedziałem, możemy iść?”. Ta jednak nie zauważyła tego spojrzenia. Dumnie wyprostowała plecy. Tak się zachowuje, gdy chce się pochwalić utalentowanym dzieckiem, pokazując świadectwa lub dyplomy.

„Nekropowiązanie? Czy tylko psychika? Chłopiec tęskni, więc…” — wiedźma urwała. Za plecami chłopca majaczył ciemny zarys. Nie ojciec. Stwór patrzył na Zosię bez mrugnięcia. Przeszedł ją dreszcz, musiała się zapanować. Najwyraźniej chłopcu jednak przypadł demon. Sprawa była poważniejsza, niż sądziła.

— Wie pani co? — Bogusława ożywiła się nagle. — W „Bitwie na głosy” nigdy nie było dzieci! To byłby hit, sensacja! Mały czarodziej!

Kacper skulił się na krześle, wciągnął głowę w ramiona, żałując, iż w ogóle się odezwał. Ta kobieta kochała „show” bardziej, niż Zosia początkowo przypuszczała.

— Ma pani bardzo silną aurę. Zbyt gęstą. By zdiagnozować syna, muszę zostać z nim sam na sam — gwałtownie wyprowadziła kobietę za drzwi. — Niech pani posiedzi w ogrodzie, pochodzi po sklepach. Proszę wrócić za godzinę.

Bogusława trochę się obraziła, ale usłyszawszy „aura”, skinęła zrozumiale. Kacper został sam. Na początku milczał. Zaciśnięty, gryzł ciasteczko, kręcił się na krześle. Na pytania odpowiadał monosylabami, całą posturą mówiąc: „Zostaw mnie, wiedźmo”.

To było zbyt osobiste, zbyt bolesne. Zosia delikatnie nakłoniła go do rozmowy. Nie pytała o ojca. Rozmawiali o szkole, kolegach, dziewczynach. Przez dwadzieścia minut chłopiec się opierał, w końcu się rozluźnił, zaróżowił. Widocznie dorośli rzadko się nim interesowali, więc każde zainteresowanie było miłe.

Zosia przymknęła oczy, wsłuchując się w jego głos, i zaczęła badać, co naprawdę stało się z Kacprem.

***

Kacper kochał tatę bardziej niż kogokolwiek. Nikt na podwórku nie miał takiego ojca. Razem grali w żołnierzyki, jeździli na rolkach, tata uczył go pływać i pokazywał sztuczki. Gdy rodzice się kłócili, Kacper zawsze stał po stronie ojca, choćby jeżeli znów coś zapomniał. Za balony i watę cukrową wybaczał mu wszystko.

Gdy w szkole zadano wypracowanie „Mój najlepszy przyjaciel”, Kacper napisał o tacie. Pani Bożena wezwała go po lekcjach. Pytała: „Może nie masz kolegów?”. Kacper wtedy pomyślał:Kacper westchnął głęboko, poczuł ulgę, jakby ktoś zdjął mu z pleców ciężar, którego choćby nie był świadomy, i w końcu uwierzył, iż od dzisiaj będzie już tylko lepiej.

Idź do oryginalnego materiału