Pieśń zimowego parku: nowy rozdział życia
Halina Lubicz założyła ciepły kożuszek, otuliła maleńką wnuczkę Zosię i wyszła z nią na spacer do ośnieżonego parku na obrzeżach Poznania. W parku przechadzali się młodzi rodzice z wózkami, a ich śmiech i rozmowy mieszały się z szelestem śniegu pod butami. Zosia, przytulnie owinięta w kocyk, momentalnie zasnęła na świeżym powietrzu. Halina pogrążyła się w wspomnieniach o swojej młodości, o tym, jak sama wychowywała syna Jacka. Tak się zamyśliła, iż nie od razu usłyszała płacz dziecka. Najpierw pomyślała, iż to Zosia, ale nie – wnuczka spokojnie spała. Niedaleko stał mężczyzna z wózkiem, rozglądając się bezradnie. Gdy zobaczył Halinę, wykrzyknął:
— Pani, pomóżcie! Co mam robić?
Halina zastygła, zaskoczona jego słowami.
***
Kiedy Kasia i Jacek wzięli ślub, teściowa od razu postawiła warunek:
— Teraz jesteście zdani na siebie, sami za siebie odpowiadacie. Ciebie, synku, wychowałam, wykształciłam. Chcę teraz żyć dla siebie, mam dopiero czterdzieści sześć lat. No i musicie się do siebie przyzwyczaić. Więc z wnukami się nie śpieszcie!
— No i powiedziała twoja mama, aż przykro — zmarszczyła się Kasia.
— Nie przejmuj się, ona jest dobra, po prostu sama mnie wychowała — uśmiechnął się Jacek. — Niedawno żartowała z koleżanką, iż znów czują się jak młódki, szukają mężów. Chodzą na tańce w weekendy, jeżdżą na wycieczki, podróżują. Kiedy miałaby siedzieć z wnukami?
— I jak im idzie? — sceptycznie spytała Kasia.
— Na razie średnio. Na tańcach był jeden facet na dziesięć bab, wybrał inną, i przestały chodzić. A na wycieczkach same kobiety! Ale spokojnie, mama tak tylko mówi. Gdzie by poszła, wnukami zawsze pomoże — przytulił żonę Jacek.
Mieszkali na razie u Haliny. Nie protestowała, ale rzadko bywała w domu. Od rana do wieczora w pracy, a potem — raz w teatrze, raz na spotkaniu z przyjaciółkami. W weekendy też znikała. Młodzi radzili sobie sami.
Kasia martwiła się, iż teściowa naprawdę się obrazi, gdy dowie się o ciąży. Ale Halina tylko się uśmiechnęła:
— gwałtownie się wzięliście, no cóż, skoro zdecydowaliście, niech tak będzie!
Gdy okazało się, iż będzie dziewczynka, aż się rozpromieniła:
— Zawsze chciałam córkę, ale nie wyszło. Więc teraz będę miała wnuczkę!
Choć na początku Halina nie angażowała się w opiekę nad Zosią, jakby bała się, iż ją obarczą obowiązkami. Z pracy nie spieszyła się, w weekendy czuła się wolna.
— Dobrze, iż moi rodzice czasem przyjeżdżają, z Zosią spacerują — powiedziała kiedyś smutno Kasia do Jacka, nie zdążywszy przygotować kolacji. Zosia cały dzień marudziła — ząbkowała.
Jacek, od dziecka uczony przez matkę domowych obowiązków, natychmiast zaczął pomagać żonie i ją pocieszać:
— No przecież sami chcieliśmy dziecko!
— Ona jest babcią! Dobrze, iż chociaż wózek kupiła, czasami się z Zosią bawi. Ale moja koleżanka Magda ma mamę, która zaraz po pracy biegnie po córkę. A twoja ani razu nie zaproponowała! — obraziła się Kasia.
— Jesteśmy młodzi, damy radę. A mama w pracy się męczy. I twoja Magda niepotrzebnie tak matkę obciąża — zaśmiał się Jacek. — Mama nas przecież ostrzegła!
Ale w następny weekend poprosili Halinę, żeby zabrała Zosię do parku, gdy oni pójdą do kina. Teściowa, która akurat nie miała planów, zgodziła się.
Halina założyła kożuszek, ciepło otuliła dziewczynkę — na dworze spadł pierwszy śnieg, ale słońce świeciło, zapowiadając piękną pogodę. Park był tuż za rogiem, i niedługo szli już po chrupiących śnieżnych alejkach. Młodzi rodzice z wózkami uśmiechali się do siebie, a Zosia, ukołysana świeżym powietrzem, spokojnie spała.
Halina szła, zatopiona w myślach. Wychowywała Jacka sama. Rodzice mieszkali na wsi i nie pomagali, krytykując ją za nieudane małżeństwo. Mąż odszedł, nie przeżywszy z nią choćby roku. A ona, dumna, ciągnęła wszystko sama. Były mąż przysyłał alimenty raz na ruski rok, ale wszystko, co miała, szło na syna. Dla siebie — najtańsze jedzenie, byle nie głodować. Gdy Jacek podrósł, było lżej. Pracowała blisko domu, syn po szkole przychodził do biura, jadł, odrabiał lekcje. Tak żyli. Halina do dziś lubiła dobrze zjeść — echo tamtych głodnych czasów.
Nagle wyrwał ją z zamyślenia płacz dziecka. Drgnęła, myśląc, iż to Zosia, ale wnuczka spała spokojnie. Opodal mężczyzna rozpaczliwie kołysał wózek, z którego dobiegał kwik. Spojrzał na Halinę i wykrzyknął:
— Pani, pomóżcie! To mój pierwszy raz z wnukiem, nie wiem, co robić!
Halina zastygła, nie wierząc własnym uszom. Pochlebiło jej, iż wziął ją za młodą matkę. Podeszła i zobaczyła, iż maluch upuścił smoczek. Podniosła go — dziecko ucichło, cmokając.
— Dzięki! Moja córka mieszka tu niedaleko, ale straciłem głowę — uśmiechnął się zakłopotany mężczyzna. — To wasza córeczka?
— Wnuczka! — roześmiała się Halina, a serce nagle wypełniło się radością.
— Taka młoda babcia? — zdziwił się, patrząc z podziwem.
— A pan nie taki stary dziadek — odparła kokieteryjnie.
— Szkoda, iż u nas babci nie ma, więc ja pomagam, ale to niełatwe. Jestem Wojciech, a pani?
— Halina — odpowiedziała. Wtedy Zosia otworzyła oczy i zaczęła marudzić.
— Musimy już wracać, pora na jedzenie. Do widzenia, Wojciechu!
— A jutro przyjdziecie? Może razem pospacerujemy? — zaproponował nieoczekiwanie.
— Może przyjdziemy — uśmiechnęła się Halina i ruszyła z wózkiem do domu w doskonałym nastroju.
Czuła, jakby zrzuciła z siebie lata. Została babcią, a tu nagle poznaje mężczyznę! Sympatyczny, pewnie samotny.
Tak zaczęły sięTak właśnie zaczęła się ich codzienność – pełna wspólnych spacerów, śmiechu i coraz bardziej oczywistych spojrzeń, które mówiły więcej niż słowa.