Nie ma dziejów polskiego domu i rodziny bez harujących od świtu do nocy gospodyń folwarcznych, wyrobnic, mamek, dziewek pracujących w bogatszych gospodarstwach, chłopaków na posyłki, kawalerów obsługujących kieraty.
Międzywojenny portret polskiego społeczeństwa to skrajne różnice obyczajowe między warstwami społecznymi. Owe dysonanse widoczne były także na skali mniejszych „podwórek”. W miastach i w ziemskich majątkach.
Wspomnienia chłopów i chłopek oraz pamiętniki młodych dziedziców i dziedziczek dopełniają ten obraz. Skodyfikowany przez takie powieści i filmy jak „Znachor”, „Chłopi”, czy „Noce i Dnie”, stanowi o naszej tożsamości i trudnej prawdzie, jak na przykładzie majątku w Brzezinach, gdzie Niemiec był panem, zaś Polak poddanym.
Zima na gospodarstwie Schloesserów w 1938 roku była bardzo mroźna. Mróz i śnieg sprawiedliwie jednak obuły w ciepłą odzież zarówno biednych i bogatych.
Tytuły czyli kto wyżej urodzony
Pierworodna córka ostatnich przedwojennych właścicieli Brzezin, Ernesta i Sophie – Dagmar urodzona 17 lutego 1910 roku – została od razu pieszczotliwie przezwana „Puzie”, w wymowie Polaków – „Puca”. Dziedzice często określali ją właśnie drugim imieniem. Określenie to zostało równe chętnie zaadoptowane przez mieszkańców Brzezin, tkwiąc w ich świadomości po dzień dzisiejszy.
Oczywiście dorośli mieli obowiązek zwracać się córki „Jaśnie panienka”, i to bez wyjątku, w jakim wieku znajdowała się Dagmara. „Nie pamiętać” o etykiecie mogło tylko kuzynostwo z Opatówka czy Winiar, a także rówieśnicy z majątku rodziców. O to, kto „na jakiej wysokości” się rodził, nie dbało dzieciństwo. Młoda dziedziczka latem i zimą korzystała z wachlarza tych samych zabaw co jej koleżanki z czworaków. Te same psoty, pragnienia, marzenia. Mniej podobieństwa było w rozkładzie dnia dzieci z pałacu i z chałup. Choć do spotkań dochodziło często.
„Jako dziewczynka podlewałam ogród kwiatowy dwa razy w ciągu dnia, kiedy słońce nie było na tyle silne o poranku, i wieczorem, kiedy na roślinach zbierała się wilgoć. Byłam pilnowana przy tym przez mamę, lub inną dorosłą pracownicę. Dziewczynki z pałacu towarzyszyły nam przy tym, zagadując, a czasem przynosząc smakołyki z kuchni. (…) Pan Zieliński i kilku mężczyzn podlewało rośliny z użyciem pomp i węża ogrodowego. Wodę dostarczano dzięki kieratowi napędzanego przez jednego konia, […]. Podczas wyjątkowo pracowitych dni najsilniejszy koń prócz pracy u fornali, zostawał przyprowadzany do kieratu, i napędzał urządzenie dopóki nie napełnił zbiornika z przeznaczeniem do nawadniania sadu i ogrodu.” – wspomina Stanisława Baraniecka
Młodsza siostra Dagmary (Pucy) – Ragna Schloesser urodziła się 17 marca 1912 roku i podobnie jak jej starsza siostra przyjęła chrzest w pałacu brzezińskim. Według przekazów jej rówieśników bardzo przepadała za jazdą konną zwłaszcza zimą (z męskim siodłem).
Prócz pokojówek, które były na usługi dwóch córek, nie mogły one liczyć na przywileje dane im rodzicom. Praca u podstaw była kręgosłupem ich charakteru, w związku z czym posługiwanie się służbą dworską nie mogło mieć miejsca. Dagmara i Ragna uczęszczały do szkoły do Kalisza. Jeszcze w latach 20-tych dzięki zaprzęgowi konnemu i bryczce, następnie samochodem.
Prócz zajęć w szkole, na stałe zatrudniano dla nich nauczycielki domowe, m.in. pochodzącą z Kalisza – Kamińską. Ta przez pewien czas mieszkała w pałacu. Zajmowała pokój gościnny podczas długich i srogich zim, gdy dojazd do Brzezin nie tylko od strony Kalisza był w znacznym stopniu utrudniony. W 1938 roku Kamińska jako zasłużona guwernantka w domu Schloesserów, spędzała z dziedzicami cały okres Świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku.
Gwiazdy chodzą spać za staw
Pałac w Brzezinach, poprzez pierwotne przeznaczenie jako gorzelni, odznaczał się surową gospodarczą architekturą, której pozostałościami były małych rozmiarów okna w przyziemiu, oraz rozbudowane piwnice. Podziemie dawnej gorzelni utrzymujące umiarkowaną temperaturę przez cały rok, okazywało się być bardzo praktycznym miejscem do przetrzymywania artykułów rolno – spożywczych.
Zimową porą, kiedy staw brzeziński pokrywała solidna tafla lodu, zatrudnieni do jego skuwania robotnicy z czworaków z pomocą łomów, szpadli, oraz kamieni najpierw go łamali, by następnie z pomocą zaprzęgniętych sani transportować do pałacu.
Cały materiał trafiał do piwnic, i następnie do lodówek, wykonanych z drewna obitego od wewnątrz blachą miedzianą. Na warstwę lodu kładziono zapasy żywności, które dodatkowo przykrywano lodem skruszałym, który w miarę upływu czasu topniał, a wodę z niego odprowadzał kanał aż do fundamentów pałacu.
Długie zimowe wieczory roku 1938 podobno dzięki utrzymującej się wyżowej pogodzie był niezwykle jasne od rozgwieżdżonego nieba. Kolacja była tym posiłkiem, który kończył aktywność i przygotowywał rodzinę właścicieli ziemskich do spoczynku przed snem.
Na tarasie pałacu, Brzeziny 1940 roku. Zbiory Joachima von Manitiusa.
Jadano potrawy proste, przyrządzane w tradycyjny sposób. Osobliwe odczucia może budzić co najwyżej charakterystyczny anturaż podczas posiłków.
W zwyczaju dziedziców był podwieczorek (przedwieczorek), rozgraniczający porządek dnia na popołudnie, oraz wieczór przypieczętowany kolacją. Codziennie o godzinie 16-tej parze małżonków i ich córkom podawano zsiadłe mleko w filigranowych kubkach. Ci rozmawiali przy tym o wrażeniach z dnia, dzieląc ze sobą uwagi, i przeglądając prasę, którą dostarczała poczta. Codziennie wypiekano również rogaliki, których zapach niósł się przez obszerne pomieszczenia pałacu
Sarny, raki, cielęcina…
Główne posiłki dnia przygotowywano w kuchni pałacowej zlokalizowanej na parterze, z której przyrządzone trafiały do jadalni, pośrodku której rodzina właścicieli zasiadała do okrągłego stołu. Najchętniej sięgano po dziczyznę, a więc sarny, zające, kuropatwy. Sporadycznie na stołach pojawiały się raki, cielęcina.
Tygodniowy plan posiłków przedstawiał się w dość rozbudowany sposób; codziennie pojawiały się ziemniaki z kapustą, a dla zaspokojenia podniebienia właścicieli, nakazywano dodatkowo przyrządzać prażuchy podawane z kartoflanką.
W poniedziałki zwyczajowo podawano kaszę oraz krupnik, we wtorki grochówkę (którą przyrządzano dwa razy w tygodniu), oraz wskazane wyżej prażuchy które przyrządzano również w inne dni. W środy kuchnia wydawała zupę na maślance, a w czwartek ponownie grochówkę. W piątek częstowano kartoflanką, zaś w sobotę kluskami z żytniej mąki.
Puca Schloesser z narzeczonym Siegmundem von Manitiusem. Zbiory Joachima von Manitiusa
Święta
Zimową porą, praca w majątku sprowadzała się do zupełnie innych miejsc niżeli latem. Prócz skuwania powierzchni lodu ze stawu nieopodal pałacu, korzystano zwłaszcza z suchego opadu śniegu, przy mroźnej pogodzie i czyszczono tapicerowane meble. Chłopi wcierali wówczas śnieg w materiał obiciowy krzeseł czy kanap, a dywany z pomieszczeń przesuwano po ośnieżonej powierzchni gruntu. Podobnie postępowano z fotelami oraz mniej delikatnymi kilimami.
Wspomina Stefania Jamnicka:
„Rokrocznie na święta odkrywaliśmy inne, przy tym ciepłe i serdeczne oblicze dziedziców, którzy przy okazji wieczoru poprzedzającego Wigilię, zapraszali do pałacu chcąc uhonorować za wkład pracy włożony w funkcjonowanie ich folwarku. Prócz spożywczych produktów, najczęściej ofiarowywano materiał na ubrania. W większej ilości trafiał on na ręce najbliższych pracowników Schloessera, a więc Strzeleckiego, Wieczorka, Zielińskiego, Stolarka.”
Właściciele Brzezin tak samo honorowali wkład pracy i sumienność, co gardzili nieposzanowaniem ich mienia, i brakiem zaangażowania w obowiązki. Surowo także sądzili na temat kradzieży.
„Dziedziczka nie okazywała żadnego pohamowania przed wyrwaniem nam z rąk uzbieranego w lesie majątkowym koszyka z jagodami, krzycząc i pouczając nas. Kolejnym razem podczas podobnej sytuacji, kazała wysypać nam z dłoni symboliczną ilość owoców. Dziedzic który w tym samym czasie przejeżdżał obok spostrzegł sytuację i zasadniczym tonem sprzeciwił się woli jego małżonki tłumacząc zajście naszym młodym wiekiem. Nie wywiązywanie się z poleconych zadań, lub przysłowiowe odrabianie pańszczyzny przez służących w majątku spotykało się ze zdecydowaną dezaprobatą jego właścicieli, prowadzącą do potrącania pensji. Zgodnie zarówno Ernest Schloeeser, jak i jego małżonka bez skrupułów dawali wypowiedzenie temu, który dwukrotnie nie zastosował się do słownego upomnienia. Kary dotykały również tych, którzy po kryjomu wynosili z lasu Schloessera drewno, a choćby chrust.
Ernest i Sophie Schloesseorowie. Rok 1938. Zbiory Kunegundy Marciniak
Wspomina przygotowania do kolacji w okresie świąt Bożego Narodzenia w 1938 roku Stanisława Baraniecka:
„W kuchni znajdował się trójkomorowy zlew, szeroki na całą ścianę, w którym zmywano, płukano, i wykładano brudne naczynia. Mimo dużej powierzchni pomieszczenia, podczas obecności sporej liczby osób robiło się tłoczno przez zlokalizowany po środku piec z brązowych kafli z 8 paleniskami. […] Wraz z pozostałą służbą pracującą w pałacu upodobaliśmy sobie jako miejsce spożywania posiłków stół przy oknie z widokiem na stawy, jednakże można było nam przy nim zasiadać, tylko w okoliczności, w której w pałacu nie przebywali jego właściciele. W przeciwnym razie przechodziliśmy do małego pokoiku nazywanego „przyrządzalnią” Pierwszeństwo w korzystaniu z urokliwego miejsca z widokiem na okolice pałacu miał lokaj, któremu trzeba było ustępować. Widywaliśmy nader często krzątającą się po kuchni starszą córkę dziedziców – Dagmarę, której ulubionym przysmakiem był chleb z masłem i miodem. (…)”
Gwiazdka 1938 roku była ostatnią jaką Brzeziny obchodziły w czasie wolnej II Rzeczypospolitej. Później faktycznie zapadła noc.