Szkoda mi Ziemkiewicza, bo taka przygoda na lotnisku to żadna przyjemność. Pamiętam jednak jego obrzydliwą reakcję na aresztowanie Elżbiety Podleśnej – nie liczcie, drodzy blogonauci, iż tacy „obrońcy wolności słowa” jak Ziemkiewicz czy Janecki będą bronić was. Cóż, karma jest plażą.
Poglądy głoszone przez Ziemkiewicza wykraczają poza „okno Overtona”, czyli zakres dopuszczalnych poglądów w krajach cywilizowanych. Oczywiście, ilekroć rzuci czymś w rodzaju „do LGBT należy strzelać”, albo powie coś o „parchach” czy o „micie Holocaustu”, albo o „islamskich najeźdźcach i barbarzyńcach”, dodaje coś w rodzaju, iż to była metafora, żart, krotochwila, hiperbola, iż wyrwano z kontekstu – ale na Zachodzie to jest słaba linia obrony.
Taka obrona od biedy może się utrzymać, gdy naprawdę chodzi o JEDEN żart. Ziemkiewicz z takich sformułowań zrobił sobie jednak intratny model biznesowy – tego oczekują jego odbiorcy, żeby znowu coś palnął „ostro”, a choćby „mocno”.
Popyt wymusza podaż, więc Ziemkiewicz rzuca tymi swoimi „niepoprawnymi politycznie” niby-żartami, zbrojny w poczucie bezkarności w Polsce. Zwłaszcza rządzonej przez prawicę.
Wystarczy jednak przekroczyć most na Odrze, Olzie czy Nysie Łużyckiej, albo co gorsza bramkę na lotnisku – i ta bezkarność znika. To jest cena, z którą musi się liczyć taki seryjnie niepoprawny żartowniś – podobnie jak to, iż mu kiedyś w końcu Youtube czy Facebook coś wykasują.
Tu się trochę dziwię lekkomyślności Ziemkiewicza – przecież już miał problemy z przekroczeniem granicy UK w 2018. Co on sobie myślał, iż to było jednorazowe? Że to się przedawniło? Że zapomnieli?
Dlaczego nie sprawdził swojego tamtejszego statusu PRZED wykupieniem biletu? Jako podróżniczy panikarz, który zawsze stara się mieć wszystkie papiery wymagane i niewymagane, nie umiem tego zrozumieć.
Główny problem przy przekraczaniu granic polega na tym, iż decyzja „wpuszczamy czy nie” jest podejmowana arbitralnie przez urzędnika, a procedur odwoławczych nie ma wcale, albo są mało praktyczne. Na przykład można się już tylko procesować ze swojego kraju.
To trochę niezgodne z intuicją, bo gdy kogoś „nie wpuszczą za poglądy”, zadajemy pytania typu „a gdzie wolność słowa”, „gdzie habeas corpus” albo „gdzie domniemanie niewinności”. W tej sprawie jest bogate orzecznictwo z ostatnich stu lat z hakiem (czyli od kiedy kraje demokratyczne mają rygorystyczne procedury kontroli granicznej).
Podsumowując zbiorczo: sądy zwykle uznają, iż żeby być chronionym przez konstytucję i mieć habeasowane korpusy oraz presumowane inocencje, trzeba NAJPIERW uzyskać przynajmniej legalne prawo pobytu w kraju. Czyli DOPÓKI ci nie wbiją stosownej pieczątki do paszportu, nie masz żadnych praw.
Z jednej strony to okropne. Z drugiej – trudno sobie wyobrazić, jak to miałoby działać bez tego.
Kontrole graniczne byłyby fikcją, gdyby każdy mógł sobie wjechać, a władzy pozostawałoby sądowe dowodzenie, iż nie miał do tego prawa. To mogliby postulować tylko jacyś lewacy od „żaden człowiek nie jest nielegalny”, ale Ziemkiewicz pierwszy byłby przeciw, przecież korzystaliby z tego ci wszyscy najeźdźcy i barbarzyńcy.
Wszystkie kraje cywilizowane mają ograniczenia prawne dotyczące mowy nienawiści. Także Polska, choć u nas europejskie wytyczne implementowano ułomnie (to zresztą wina Tuska, który wtedy leżał plackiem przed biskupami).
Przypomnę, iż prawnie „mowa nienawiści” to nie to samo, co „mowa o nienawiści”. Dopuszczalna jest nienawiść do pizzy hawajskiej, futbolu, hiphopu, TikToka, Mozarta, Blanki Lipińskiej, Ziemkiewicza i mnie.
Zakazane jest tylko propagowanie nienawiści dotyczącej kilku wymienionych enumeratywnie kwestii. Wśród nich: wyznania, etniczności i orientacji seksualnej.
Nieakceptowalne są więc właśnie te żarty, których od Ziemkiewicza oczekuje jego publika – o parchach, najeźdźcach i strzelaniu do LGBT. Dlatego na nich można najlepiej zarobić: inni publicyści będą unikać takich żartów, bo chcą sobie swobodnie podróżować po świecie. To tworzy biznesową niszę dla najrozmaitszych Yiannopoulosów.
Decyzje zawodowe, które podejmujemy, zawsze mają plusy i minusy. Nauczyciele mają długie wakacje, ale w roku szkolnym muszą nastawiać budziki na haniebnie wczesne godziny (AAAA! JUTRO PONIEDZIAŁEK!).
Niepoprawni politycznie żartownisie od „parchów” z kolei niewąpliwie zarabiają znacznie lepiej od nauczycieli. Mogą pływać w basenach ze szmalcem, niczym wujek Sknerus. Ale podroże zagraniczne muszą planować bardzo ostrożnie – cóż, widziały gały w co się pakowały.