— Mamo, ile można?! — Kinga rzuciła telefon na stół tak mocno, iż ekran na chwilę zgasł. — Codziennie to samo! Każdego cholernie dnia!
— Kinguś, kochanie, ja nie specjalnie… — Jadwiga ścisnęła w dłoniach swój stary telefon z przyciskami, z którego już zatarły się cyfry. — Po prostu znów zapomniałam. Pamięć już nie ta.
— Zapomniałaś! — Kinga zerwała się z kanapy i zaczęła chodzić po pokoju. — Mamo, tłumaczyłam ci sto razy! Naciskasz zielony przycisk, gdy dzwoni. Zielony! Nie czerwony, nie niebieski, tylko zielony!
— Naciskałam zielony…
— Nie, mamo, naciskałaś czerwony, bo słyszałam krótkie sygnały. To znaczy, iż odrzuciłaś połączenie!
Jadwiga bezradnie spojrzała na córkę, potem na swój telefon. Mały, czarny, z przyciskami, które wydawały się jej raz za małe, raz za jaskrawe. Pamiętała czasy, gdy telefon był jeden na całą kamienicę, stał w korytarzu i wszyscy sąsiedzi korzystali z niego po kolei. Wtedy było prościej.
— Córeczko, a może ten telefon jest mi niepotrzebny? — zapytała cicho. — Dawniej jakoś bez niego żyliśmy.
— Mamo! — Kinga zatrzymała się i spojrzała na nią z takim bólem, jakby usłyszała coś strasznego. — Jak to niepotrzebny? A jeżeli coś ci się stanie? A jeżeli się będę martwić? A jeśli…
— No dobrze, dobrze — Jadwiga pospiesznie się zgodziła. — Będę się uczyć. Pokaż mi jeszcze raz.
Kinga usiadła obok matki i wzięła jej telefon. Jej dłonie były zadbane, z manicurem, który Jadwiga zawsze uważała za zbyt jaskrawy. A jej własne ręce — poorane zmarszczkami, z wystającymi żyłami — wyglądały przy córce niemal staro.
— Patrz, mamo. Gdy telefon dzwoni, zapala się ekran. Widzisz? Tutaj, po lewej, zielony przycisk z słuchawką. To „odbierz”. A po prawej czerwony — „odrzuć”. Pamiętaj: zielony — tak, czerwony — nie.
— Zielony — tak, czerwony — nie — powtórzyła posłusznie Jadwiga. — A jeżeli pomylę?
— Nie pomylisz — westchnęła Kinga. — Spróbuj zapamiętać tak: zielony jak trawa, jak życie — to dobrze. Czerwony jak krew, jak zagrożenie — to źle.
— Rozumiem — skinęła głową Jadwiga, choć nie bardzo pojmowała, co ma trawa do telefonu. — A jak mam do ciebie zadzwonić?
— Mamo, przerabialiśmy to. Naciskasz moje zdjęcie w kontaktach. Widzisz? Ustawiłam ci je. Pod spodem jest napisane „Kinga córka”. Naciskasz i telefon sam wybiera mój numer.
Jadwiga spojrzała na ekran. Rzeczywiście widniało tam zdjęcie Kingi — uśmiechniętej, młodej. Zupełnie innej niż teraz, zmęczonej i zirytowanej.
— A jeżeli zapomnę, gdzie jest twoje zdjęcie?
— Mamo, jest pierwsze na liście! Na samej górze!
— Dobrze. A jeżeli telefon się zepsuje?
— Nie zepsuje się — Kinga potarła skronie. — Mamo, może zapiszę ci numer na lodówce. Wielkimi cyframi. Będziesz dzwonić z domowego.
— Przecież nie mam domowego. Mówiłaś, iż nie trzeba, skoro mam komórkę.
— To poprosisz sąsiadów.
— Jakich sąsiadów? — Jadwiga rozłożyła ręce. — Nie znam ich. Młodzi, ciągle w pracy.
— Mamo — Kinga usiadła na kanapie i zakryła twarz dłońmi. — Nie wiem, co robić. Dzwonię codziennie, a ty nie odbierasz. Boję się, iż coś ci się stało. Przychodzę, a ty zdrowa, tylko przycisnęłaś zły guzik.
— Przepraszam, córeczko. Nie chcę ci sprawiać kłopotu.
— Wiem, iż nie chcesz. Ale wychodzi inaczej.
Jadwiga patrzyła na swoje dłonie. Kiedyś te ręce gotowały obiady dla całej rodziny, prały, sprzątały, kołysały małą Kingę. Umiały wszystko. A teraz nie radzą sobie z małym pudełeczkiem.
— Pamiętasz — zaczęła niespodziewanie — gdy byłaś mała, kupiliśmy ci zabawkowy telefon? Różowy, z wielkimi przyciskami. GadKinga przytuliła matkę mocno i szepnęła: „Wiesz, mamo, najważniejsze, iż jesteśmy razem — reszty możemy się nauczyć”.