Zgubiona radość. Opowieść

newsempire24.com 3 dni temu

**Zapomniane szczęście**

Stałam przy oknie w mojej maleńkiej kuchni, patrząc na szare jesienne niebo. Do wypłaty została jeszcze tydzień, w portfelu miałam ostatnie dwie banknoty po 50 złotych, a mój synek Kacper poprosił o nowe buty. Serce ścisnęło mi się na myśl, jak trudno będzie wytłumaczyć mu, iż znowu musi poczekać. Ma dopiero dziesięć lat, ale patrzy na świat zbyt poważnie. Zbyt wcześnie stał się dorosły, choć zawsze marzyłam, by dać mu szczęśliwe dzieciństwo.

— Mamo, może poczekam do następnego miesiąca? Te buty jeszcze są dobre! — powiedział Kacper podczas kolacji. Ledwo powstrzymałam łzy, gdy spojrzałam na niego.

To był chyba najtrudniejszy rok w moim życiu. Rok, który zaczął się od tego, iż mój mąż Łukasz, człowiek, którego uważałam za opokę, spakował swoje rzeczy i powiedział, iż odchodzi. Do innej kobiety. — Potrzebuję nowego powietrza, rozumiesz? Zmęczyła mnie ta rutyna, ta bieda! — rzucił wtedy, nie patrząc na moje załzawione oczy.

Nie mogłam uwierzyć. Wszystko się waliło. Najgorsze było to, iż zostałam z synem praktycznie bez środków do życia. Łukasz przestał pomagać finansowo, a choćby przychodzić do syna. Jego nowy związek okazał się niszczący nie tylko dla naszego małżeństwa, ale i dla domowego budżetu.

Ale nie poddałam się. Znalazłam drugą pracę: w dzień byłam recepcjonistką w przychodni, wieczorami sprzątałam biura. Czasem myślałam, iż już nie dam rady. Wtedy patrzyłam na Kacpra, na jego uśmiech, i to dawało mi siłę.

Pewnego wieczoru, po ciężkim dniu, postanowiłam spędzić czas z synem na placu zabaw przed blokiem. To był nasz sposób, by choć trochę odpocząć: ja z kubkiem taniej kawy, on na huśtawkach lub z piłką.

Wtedy zauważyłam dziewczynkę z jasnoniebieskimi oczami i mnóstwem piegów na policzkach. Bawiła się niedaleko, obok niej siedział mężczyzna — wysoki, spokojny, z dobrym uśmiechem. Patrzył na nią tak, jak ja zawsze chciałam, by Łukasz patrzył na Kacpra.

Mój syn oczywiście od razu się z nią zaprzyjaźnił. Dzieci nie zastanawiają się długo — już po chwili biegali za sobą, krzycząc: — Nie złapiesz mnie!

— Ma pani wspaniałego syna — odezwał się mężczyzna.

— Dziękuję — uśmiechnęłam się niepewnie. — Pana córka jest prześliczna!

— To Zosia — odpowiedział. — A ja jestem Marek.

Tak się poznaliśmy. Siedzieliśmy na chłodnej ławce, obserwując zabawę dzieci. Rozmowa płynęła niespiesznie, ale naturalnie. Opowiedziałam mu, iż sama wychowuję syna, on zaś wyznał, iż od trzech lat mieszka bez żony, która po rozwodzie wyjechała do innego miasta, zostawiając mu córkę.

— Trudno, ale radzimy sobie — powiedział z lekkim uśmiechem.

Okazało się, iż Marek i ja mieszkamy w tym samym bloku. Niedawno się wprowadził, więc wcześniej się nie spotykaliśmy.

Z biegiem czasu nasza przyjaźń się pogłębiała. Chodziliśmy z dziećmi do teatru, na przedstawienia, a raz choćby wybraliśmy się do wesołego miasteczka. Kacper i Zosia śmiali się na karuzelach, a ja po raz pierwszy od dawna poczułam, iż ciężar na sercu zelżał. Było mi lżej. Bo obok był Marek — spokojny, opiekuńczy, niesamowicie dobry człowiek.

Pewnego wieczora, gdy Kacper zasnął po długim dniu na powietrzu, po raz pierwszy od miesięcy pozwoliłam sobie odpocząć. Siedziałam w małym pokoju, otulona kocem, pijąc herbatę. Na dworze wiatr kołysał nagimi gałęziami. Marek, który właśnie ułożył Zosię, przyszedł do mnie. Siedzieliśmy w ciszy, w świetle lampki.

— Agnieszko — przerwał milczenie, kręcąc filiżanką w dłoniach. — Od trzech miesięcy myślę, jak to powiedzieć… Jesteś niesamowitą kobietą.

Podniosłam na niego zdumione oczy.

— Tak wiele robisz dla syna. Sama. A jednak wciąż potrafisz się uśmiechać. Naprawdę, to imponujące. Nie wiem, jak to robisz.

— Po prostu muszę — westchnęłam. — Mam Kacpra. Nie mogę się załamać. On nie ma nikogo innego.

Marek na chwilę spuścił wzrok, jakby zbierał myśli. Potem powiedział cicho, ale stanowczo:

— Przez cały ten czas, gdy się spotykamy, myślę tylko o tym, by być przy tobie. By pomagać, wspierać. Przy tobie czuję coś… prawdziwego. Wiem, iż przeszłaś wiele, ale… Chciałbym być częścią twojego życia.

Jego słowa uderzyły we mnie jak grom z jasnego nieba. Zamarłam, próbując to ogarnąć. Poczułam strach. Bałam się, iż ten kruchy świat, który z takim trudem budowałam, znów się zawali.

— Marku, musisz zrozumieć… — zaczęłam ostrożnie. — Nie wiem, czy jestem gotowa na coś nowego. Po wszystkim, co było, trudno mi zaufać. I…

Zawahałam się, czując, jak ściska mnie w gardle.

Nie przerywał. Dał mi czas. W jego oczach było tyle cierpliwości, iż nie musiałam tłumaczyć więcej. W końcu powiedział tylko:

— Rozumiem. Chcę tylko, żebyś wiedziała: nie wymagam decyzji od razu. jeżeli będziesz mnie potrzebować, będę przy tobie. Po prostu o tym pamiętaj.

Ciepło jego słów stopiło lód w moim sercu. Po raz pierwszy od lat poczułam, iż nie jestem sama. Ale potrzebowałam czasu, by zostawić strach za sobą.

Marek pojawiał się w naszym życiu coraz częściej. DysI wtedy zrozumiałam, iż szczęście, które kiedyś wydawało się stracone, po prostu na mnie czekało – cierpliwie, jak wiosenne słońce po długiej zimie.

Idź do oryginalnego materiału