Zgubiona córka

newsempire24.com 3 tygodni temu

Macocha

W życiu bywa różnie, zwłaszcza w relacjach między bliskimi i obcymi. Czasem krewni pokłócą się i na zawsze pozostają wrogami. A bywa, iż ludzie zupełnie sobie obcy stają się rodziną.

Egorzic ma teraz siedemdziesiąt pięć lat, czuje się starszy, ale nie samotny. W młodości nazywano go Tymoteuszem, a na starość przezwano Egorziczem – tak krócej, grzeczniej i jakby cieplej. A on się nie sprzeciwiał.

Ożenił się późno, w wieku dwudziestu sześciu lat. Choć na wsi chłopcy żenili się wcześnie, on się wahał. Żadna dziewczyna ze wsi mu nie przypadła do gustu.

— Tymku, jeszcze długo będziesz się wylegiwał w kawalerii? — pytała matka, krewni, a choćby żonaci przyjaciele.

— A co, dobrze mi tak — śmiał się. — Jeszcze zdążę włożyć chomąto na szyję. Nie widzę, żeby moi koledzy byli tacy szczęśliwi — żony i dzieci ciągle czegoś chcą. A ja sobie żyję po swojemu! Ha, ha, ha!

Dziewczęta jednak spoglądały na Tymoteusza z nadzieją. Był przystojny, pracowity i zaradny. Już wtedy widać było, iż ma gospodarską rękę, a do tego nie pił i nie palił. Wiele matek radziło córkom, by go uwieść.

— Z Tymka będzie dobry mąż — mawiały sąsiadki. ale on się nie spieszył, jakby los miał dla niego inne plany.

Choć Tymoteusz często chodził wieczorami do klubu, gdzie grała muzyka, nie szukał żony. Pracował jako kierowca ciężarówki w „Rolniczaku” i często jeździł do innych powiatów. Pewnego dnia powiedział matce:

— Jutro rano jadę do Ustkowa, prezes wysyła mnie po części. Spakuj mi coś do jedzenia, bo droga daleka, cały dzień zajmie. Wrócę wieczorem.

— O, Tymciu, akurat! Twoja ciotka Zofia od dawna chce do nas przyjechać, ale nie ma okazji. Wstąp po nią, przywieziesz ją. Nie zapomnij…

— Dobrze, wstąpię — obiecał.

Zofia była starszą siostrą matki. To ona odegrała kluczową rolę w życiu Tymoteusza. Choć nie wiedziała, iż akurat tego dnia przyjedzie siostrzeniec, od dawna knuła swój plan.

— Tymku, jeżeli będziesz w tych stronach, wpadnij, zawsze cię przyjmę. Albo i ja z tobą do was przyjadę — mówiła przebiegle, bo marzyła, by go ożenić.

Gdy Tymoteusz wracał, zajechał po ciotkę.

— Ciociu Zosiu, póki ja się ładuję, zbieraj się. Zabiorę cię na powrotnej drodze.

— Och, ty mój złoty — uradowała się. — Nie martw się, będę gotowa jak strzał.

W drodze powrotnej ciotka nagle oznajmiła:

— Tymku, wstąpmy do Władki, rzucimy jej worek ziemniaków. Po drodze nam.

— No dobrze, miejsce w ciężarówce jest — zgodził się.

Kilometr od Ustkowa mieszkała Władka, młoda wdowa z pięcioletnią córeczką Hanią. Gdy tylko Tymoteusz ją ujrzał, poczuł iskrę. Ciotka Zofia od razu to wychwyciła.

— No to już lepiej — pomyślała. — Sprawa się klei…

Tymoteusz stracił spokój. Władka bardzo mu się spodobała. Drugi raz ją zobaczył, gdy odwoził ciotkę.

— Tymku, podjedź do Władki, muszę jej coś przekazać.

Ucieszył się, bo sam nie wiedział, jak ją znowu spotkać. Gdy ciotka szeptała z Władką, on zerkał na nią ukradkiem. Po drodze Zofia znów się odezwała:

— Władka prosiła, żeby jej oddać druty do robienia na drutach. Wstąp, chce córce skarpetki zrobić, a swoje gdzieś zgubiła. A ja mam zapasowe…

Tymoteusz zajechał do Władki i tym razem została poczęstowany herbatą. Rozmawiali godzinami. Gdy musiał jechać, bo robiło się ciemno, zapytał nieśmiało:

— Władka, a mogę jeszcze do ciebie przyjechać?

— Oczywiście, wujku Tymoteuszu! — nagle odezwała się Hania. — Koniecznie przyjedź! Podobałeś nam się! Prawda, mamo?

Tymoteusz i Władka wybuchnęli śmiechem.

— No to dobrze, czekajcie na mnie.

I tak po trzech spotkaniach, za czwartym razem Władka z Hanią spakowały się i pojechały z Tymoteuszem.

Zrozumiał wtedy, iż ciotka Zofia nie bez powodu kazała zawieźć worek ziemniaków. Władka miała pełną piwnicę kartofli. To był tylko pretekst, by ich poznać. Dawno już knuła ten plan w głowie.

Żyli dobrze. Hania poszła do szkoły i bardzo go pokochała. Nazywała go tatą. Władka pracowała we wsi, ale z czasem w ich małżeństwie zaczęły się kłótnie. Charakterami się nie zgadzali. Tymoteusz był porządny, ale miał jedną wadę — lubił, by wszystko było na swoim miejscu.

Władka zaś była kobietą prostą, ale bałaganiarą. Rzucała rzeczy, gdzie popadnie, co go irytowało. Z początku sprzątał za nią, potem zaczął robić uwagi, a ona się obrażała.

— Co z ciebie za mężczyzna? Baby szmaty zbierasz! Jesteś małostkowy! Ja tak żyję i nie zmienię się!

Tymoteusz próbował to ignorować, ale trudno, gdy jedna osoba lubi porządek, a druga wręcz przeciwnie. Hania jednak naśladowała „tatę” — w swoim pokoju utrzymywała idealny ład.

— Mamo, ty jesteś taka nieporządna — próbowała ją upominać, ale matka ucinała te rozmowy.

I tak dzień za dniem, rok za rokiem, aż w końcu wybuchła burza.

— Męczysz mnie z tym twoim porządkiem! Żyję, jak chcę! — wrzeszczała Władka. — Wynoszę się od ciebie! Hania, pakuj się!

— Mamo, ja nie chcę zostawiać taty! — błagała córka.

— Jaki on ci tata? Nie masz taty i nie będziesz miała! — krzyczała już bez opamiętania.

Tymoteuszowi było żal Hani. Dziewczynka, już w szóstej klasie, odjeżdżała z płaczem. On też cierpiał. Może nie chodziło tylko o sprzątanie — kto teraz wie?

Zajął się pszczelarstwem. Kupił książki, uczył się. Postawił pięć uli, potem dokupił kolejne. Miód miał wyśmienity. Najpierw częstował sąsiadów, potem zjeżdżali kupcy z całej okolicy. Słynął z uczciwości.

Pewnego dnia przyjechała po miód kobieta z

Idź do oryginalnego materiału