Stracił miłość, ale odnalazł rodzinę
Krzysztof od miesięcy nosił w sobie ciężką myśl – chciał odejść. Bez krzyków, bez tłuczenia talerzy, bez łez. Po prostu zniknąć, jakby wyszedł po bułki i nie wrócił.
Z Haliną żyli osiem lat. Bez dzieci, bez głośnych awantur, bez szaleńczych namiętności. Ich życie było gładkie jak asfalt na głównej ulicy ich miasteczka. Każdego ranka powtarzał się ten sam schemat: kawa, tosty, jej staranne pismo w kalendarzu. Krzysztof pewnego dnia uświadomił sobie, iż nie potrafi odróżnić minionej piątki od obecnej.
Halina była idealną żoną. Zbyt idealną – to zaczęło go dusić. Dom lśnił czystością, obiad zawsze był ciepły, wszystko działo się bez jego prośby. Pewnego razu pomyślał o herbacie, a w tej samej chwili Halina weszła z parującą filiżanką.
— Jak to zgadujesz? — spytał, maskując irytację.
— Po prostu cię znam — odpowiedziała cicho. — Bo cię kocham.
Krzysztof skinął głową, ale coś ścisnęło go w środku. Nie przytulił jej, nie pocałował – tylko mruknął „dziękuję”, jakby mówił do obcej. Uczucia wyparowały niezauważalnie, zostawiając pustkę. Nie było gniewu, tylko obojętność, która przerażała bardziej niż kłótnie. Halina wydawała się wszystko rozumieć. Rzadziej wchodziła do jego pokoju, mniej go dotykała, częściej kładła się spać sama.
Pewnego dnia zauważył, iż przestała na niego czekać w progu. Po prostu szła do sypialni bez słowa, jakby już go puściła.
—
Kinga wdarła się w jego życie jak wiosenny wiatr. Młoda stażystka w ich firmie budowlanej była całkowitym przeciwieństwem Haliny – żywiołowa, buntownicza, z iskrami w oczach i śmiechem, od którego chciało się żyć. Jej ruchy, głos, choćby to, jak niedbale rzucała długopis na biurko, przyciągały wzrok.
Krzysztof zauważył ją od razu, ale trzymał dystans. Była za młoda, za jaskrawa. ale Kinga, jakby wyczuwając jego zainteresowanie, nie ustępowała. Zatrzymywała się pod jego gabinetem, poprawiała włosy, zaczynała rozmowy, w których ukrywała iskrę.
Zaczął o niej myśleć non stop. Jej głos dźwięczał mu w głowie, jej sylwetka migała w oknach biura. Po raz pierwszy od lat poczuł się żywy. Wina go gryzła, ale machał ręką: „Nic się przecież nie dzieje”.
Aż stało się.
Późny wieczór, pusty biurowiec, winda. Zostali sami. Cisza. Kinga nagle podeszła bliżej i pocałowała go – lekko, bez słów.
— Chciałam spróbować — szepnęła, wychodząc z windy z uśmiechem.
Krzysztof stał jak wryty, serce waliło mu jak u nastolatka. Krew paliła żyły.
Ona nie robiła już kroków naprzód, ale jej spojrzenia, gesty, przypadkowe dotknięcia działały jak magnes. Grała subtelnie, nie narzucając się. A on zagłębiał się w tę grę, przestając słyszeć głos Haliny przy kolacji.
Kinga wypełniła jego myśli. I nie zauważył, kiedy fantazje przerodziły się w zdradę.
Znaleźli się w motelu na skraju miasta. Deszcz stukał w szyby, w powietrzu unosił się zapach jej perfum. Wszystko stało się szybko, jak w gorączce. Krzysztof czuł się wolny, jakby zrzucił kajdany. Nie był mężem, który zdradza żonę – był człowiekiem, który odzyskał życie.
Wychodząc, Kinga poprawiła włosy i mrugnęła:
— Jesteśmy dorośli. Bez zobowiązań.
Skinął głową, ale w piersi zaczęło się lęgnąć niepokój.
W domu czekała na niego kolacja pod przykrywką. Halina spała na kanapie, otulona kocem. Usiadł obok, spojrzał na nią. Otworzyła oczy. Milczeli, ale jej wzrok mówił wszystko.
Krzysztof chciał się tłumaczyć – „przepraszam”, „to nie ty”, „pogubiłem się” – ale słowa utknęły mu w gardle. Halina nie pytała. Tylko odwróciła się do ściany.
Zdradził nie żonę – zdradził tę, która wciąż na niego czekała.
Lecz następnego dnia znów pojechał do Kingi.
—
Krzysztof wyjechał w delegację, odwlekając nieuniknioną rozmowę z Haliną. Kinga przyjechała za nim, jakby to było oczywiste. Spędzali wieczory w jego pokoju, zacierając granice przeszłości.
Czwartego dnia wracał sam. Lał deszcz. Przechodząc przez ulicę, zauważył kobietę z wózkiem, która weszła na jezdnię. Zza zakrętu wyskoczył samochód. Krzysztof zdążył odepchnąć ich na bok. Uderzenie przyjęło na siebie.
—
Śpiączka trwała tydzień. Diagnoza brzmiała jak wyrok: uraz kręgosłupa, ryzyko paraliżu. Ocknąwszy się, zobaczył Halinę. Siedziała przy łóżku, trzymając jego dłoń. Bez łez, bez słów – po prostu była.
Kinga przyszła piątego dnia. Stała w drzwiach, nie podchodząc.
— Jestem na to za młoda — powiedziała chłodno. — To nie moja droga.
Wyszła, nie oglądając się, jakby zamknęła książkę.
Krzysztof zrozumiał: ona nigdy go nie znała. I nie chciała.
Halina została. Rozmawiała z lekarzami, sprzątała ze stolika, czasem drzemała na krześle przy jego łóżku. Jej dłoń w jego dłoni była jedyną rzeczą, która trzymała go przy życiu.
Po wypisie życie runęło. Pracę musiał rzucić – „delikatnie” go zwolnili. Kingę spotkał w biurze z nowym dyrektorem. Przeszła obok, nie patrząc.
Leczenie, leki, rehabilitacja – wszystko spadło na barki Haliny, nauczycielki w szkole. Pewnego dnia Krzysztof zauważył, iż nie nosi już swojego pierścionka z szafirem.
— To tylko przedmiot — szepnęła. — Ty jesteś ważniejszy.
—
Wiosną zabrał ją do małej restauracji nad Wisłą. Skromnej, z żywą skrzypaczką i ciepłym światłem. Halina się uśmiechała, jej oczy błyszczały ciepłem, które kiedyś ignorował.
— Co mogę dla ciebie zrobić? — spytał, gdy kawa wystygła.
— Oddałabym za ciebie życie — odpowiedziała. — Ale niczego nie potrzebuję. Po prostu żyj.
Wziął jej dłoń, pierwszy raz od lat czując jej ciepło.Krzysztof przytulił żonę mocno, wiedząc, iż tym razem nie puści już jej ręki choćby w najciemniejszej burzy.