Zgoda na miłość

newsempire24.com 1 miesiąc temu

Wisława Nowak stała przy oknie, obserwując, jak sąsiadka rozwiesza pranie na balkonie naprzeciwko. Poranne światło miękkimi smugami padało na jej siwe włosy, starannie ułożone w fryzurę, którą nosiła niezmiennie od czterdziestu lat. W dłoni trzęsła się filiżanka z wystygłą herbatą.

— Wisła, co ty tam tak zastygła? — dobiegł ją głos męża, gdy Stanisław Wójcik wszedł do pokoju. — Śniadanie stygnie.

Nie odwróciła się. W odbiciu szyby widziała, jak Stanisław poprawia kołnierzyk koszuli. Siedemdziesiąt trzy lata, a wciąż dba o siebie. Włosy wprawdzie przerzedzone, ale starannie zaczesane. Spodnie wyprasowane, buty wypastowane.

— Słucham cię, Stachu — odpowiedziała cicho.

Stanisław podszedł bliżej, stanął obok.

— O czym tak dumasz?

— Ach, głupstwo jakieś. Dziwny sen mi się przyśnił.

Wisława odstawiła filiżankę na parapet. We śnie była młoda, może dwudziestopięcioletnia, stała przed lustrem w białej sukni. Obok krzątała się matka, poprawiała welon, szeptała coś czule. Obudziła się z mokrymi od łez oczami.

— Co ci się śniło? — Stanisław wziął ją za łokieć, odwrócił ku sobie.

— Nasz ślub. Tylko nie taki, jaki był, ale inny. Piękny.

Mąż zmarszczył brwi.

— Jak to nie taki? Normalny ślub mieliśmy.

— Normalny — przyznała, ale w jej głosie brzmiało zmęczenie.

Ich wesele odbyło się w urzędzie stanu cywilnego, potem, we trójkę — ona, Stanisław i jego kolega jako świadek — poszli do kawiarni. Suknię kupili gotową, szarą, praktyczną. Na fotografiach się uśmiechała, ale oczy miała puste. Jakby to nie jej twarz.

— Idź na śniadanie — powiedział Stanisław. — Jeszcze spóźnisz się do pracy.

Wisława przepracowała w bibliotece już trzydzieści lat. Czytelnia, wypożyczalnia, kartoteki. Cisza i spokój. Stanisław początkowo się sprzeciwiał — po co, mówił, żonie praca, on sam ją utrzyma. Ale ona uparła się. Chciała być wśród ludzi, wśród książek. W domu robiło się duszno.

Śniadanie minęło w milczeniu. Stanisław czytał gazetę, czasem komentował wiadomości. Wisława jadła owsiankę, myślała o swoich sprawach. Za oknem szemrał deszcz.

— Wieczorem wpadniemy do Jacka — oznajmił mąż, nie odrywając wzroku od gazety. — Dzwonił, zapraszał na obiad.

— Dobrze.

— Ania pewnie coś specjalnego przygotuje. Wiesz, jak się stara.

Jacek — ich jedyny syn. Ożenił się trzy lata temu z Anną, cichą, gospodarną dziewczyną. Wisława lubiła synową, ale spotkania z młodymi przypominały jej o własnej młodości, która przemknęła niezauważona.

W bibliotece dzień potoczył się zwyczajnie. Czytelnicy przychodzili i odchodzili, ona wydawała książki, przyjmowała zwroty, układała je na półkach. W przerwie obiadowej usiadła w kącie czytelni, otworzyła tomik wierszy. Trafiła na strofy: *A szczęście było tak możliwe, tak blisko…*

— Wisławo, możemy na chwilę? — zawołała koleżanka, młoda dziewczyna, Kasia.

— Oczywiście. Co się stało?

— No nie wiem, co robić. Tomek oświadczył się, a ja waham się.

Kasia usiadła obok, nerwowo gniotła rąbek chusteczki. Oczy miała zaczerwienione, widocznie płakała.

— O co chodzi? Nie kochasz go?

— Kocham! Bardzo. Ale mama mówi, iż nie jest dla mnie odpowiedni. Że pracę ma taką sobie, perspektyw żadnych. A Wojtek Nowak ma własną firmę, też się o mnie stara.

Wisława spojrzała na dziewczynę. Dwadzieścia dwa lata, piękna, całe życie przed nią. I ten sam wybór, przed którym stała ona sama przed laty.

— A co mówi serce?

— Serce… — Kasia łk— Serce wybiera Tomka — szepnęła Kasia, a Wisława uśmiechnęła się smutno, bo w jej oczach odbiła się cała niewypowiedziana tęsknota za życiem, które mogła mieć, gdyby pięćdziesiąt lat temu też posłuchała głosu serca.

Idź do oryginalnego materiału