„Wiara, co ty wyrabiasz?!” głos Mariusza grzmiał po całym mieszkaniu. „Gdzie się tak wystroiłaś?!”
„Na teatr idę, jakby co!” Wiera poprawiła przed lustrem nową bluzkę z wyprzedaży. „Z Jadwigą umówione byłyśmy, od dawna chciałyśmy to przedstawienie zobaczyć.”
„Jaki znowu teatr?!” Mariusz złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie. „Zmywarka pełna, moje koszule nie wyprasowane! A jej zachciało się teatru! Natychmiast się przebierz i zajmij porządkami!”
Wiera szarpnęła ręką, uwolniła się, ale na przegubie został czerwony ślad po jego palcach.
„Maryś, przecież wczoraj o tym rozmawialiśmy! Cały dzień w domu przesiedziałam, wszystko ogarnęłam. Jeden wieczór dla siebie, co w tym złego?”
„Dla siebie?!” prychnął z pogardą. „A kto cię żywi, ubiera? Kto ci dach nad głową daje? Ja, ma się rozumieć, właśnie wróciłem z roboty, chcę zjeść coś porządnego, a nie twoje kanapki żuć!”
Wiera w milczeniu przeszła do kuchni, zaczęła wyciągać rzeczy z lodówki. Ręce się trzęsły, w środku wszystkiego ścisnęło się w ciasną kulę. Jeszcze rano cieszyła się na ten wieczór, uczesała się nawet, buty wyczyściła. A teraz…
„Tak to lubię!” mruknął z zadowoleniem Mariusz, podgłaśniając telewizor. „I żeby szybciej! Głodny jestem jak wilk!”
Gdy patelnia się nagrzewała, Wiera zerkała ukradkiem przez okno. Na podwórku kobieta w jej wieku wyprowadzała psa, śmiała się, rozmawiając przez telefon. Jakże wydawała się szczęśliwa, ta obca! Wolna, lekka…
„Wiara! Ty tam zasnęłaś?!” warknął z pokoju mąż.
„Gotuję już, gotuję!” odparła, gorączkowo przewracając pulpety.
Mariusz pojawił się w progu kuchni, oparł się o futrynę.
„Słuchaj, a jutro wieczór Piotrowski do mnie wpadnie, interesy omówimy. Żadnych twoich koleżanek, siedzisz cicho w domu, herbatę podasz, jak poprosimy.”
„Przecież jutro sobota” rzuciła nieśmiało Wiera. „My z dziewczynami chciałyśmy do kawiarni…”
„Jakie dziewczyny? Czterdzieści trzy lata kończysz, Wiara, ocknij się! Już najwyższa czas zmądrzeć. Dom, rodzina to twoje miejsce. Nie jakieś głupoty z koleżankami i kawiarniami.”
Wiera postawiła przed nim talerz, usiadła naprzeciw. Jeść się zupełnie nie chciało, w gardle stał jej korek.
„Maryś, a dlaczego tak ze mną? Przecież taki nie byłeś… Razem chodziliśmy do teatru, do kina, kwiaty mi dawałeś…”
„Razem!” machnął ręką. „Razem byłaś młodsza, ładniejsza. A teraz co z ciebie zostało? Spuchłaś, postarzałaś, ubierasz się jak baba na targ. Wstyd z tobą między ludzi pokazać się!”
Słowa bolały mocniej niż jakikolwiek cios. Wiera wstała, zaczęła sprzątać ze stołu. Łzy napływały do gardła, ale się powstrzymywała. Nie chciała dać mu kolejnego powodu do poniewierki.
„Tylko nie becz!” skrzywił się Mariusz. „Nie znoszę tych babskich mazgajów. Lepiej pomyśl, jak się ogarnąć. Może się na siłownię zapiszesz, na dietę siądziesz. Bo zupełnie zaniedbana jesteś.”
Gdy poszedł oglądać telewizję, Wiera wyjęła telefon, napisała do Jadwigi: „Dziś nie wyjdzie, wybacz. Przekładamy”.
Odpowiedź przyszła natychmiast: „Wiśka, co znowu? To już trzeci raz w tym miesiącu! Tak nie wolno!”
„Wszystko w porządku, tylko pilne sprawy” napisała Wiera i natychmiast skasowała wiadomość. Napisała krócej: „Wszystko dobrze”.
Ale Jadwiga nie dawała za wygraną: „Przyjedź do mnie natychmiast. Serio mówię”.
„Nie mogę, Maryś w domu”.
„Wiara, znamy się dwadzieścia lat. Widzę, co się z tobą dzieje. Dość już tego znoszenia!”
Wiera schowała telefon do szuflady, pod stertę papierów. Jadźka nie rozumie, rozwiedziona jest, sama żyje, to jej łatwo rady dawać. A co z domem, z kredytem, który z Mariuszem razem ciągną? Gdzie pójdzie, co zrobi?
Następnego dnia, gdy mąż wyszedł do pracy, Wiera postanowiła odwiedzić ciocię Danutę. Siedemdziesięcioletnia kobieta przywitała ją z otwartymi
Patrząc na uśmiechnięte, pewne siebie odbicie w sklepowej witrynie, Weronika głaskała szczeniaczka Reksia, którego właśnie wybrała ze schroniska, myśląc iż czasem adekwatne ucieczki ratują życie.