Wczoraj zaległa impreza Mo, czyli kolejny raz urodziny, bo ‚nie miała w Irlandii’;D. Przyszedł Ad z Re z prezentami, kupiłam ciasto (chyba znowu zacznę piec, bo torty z cukierni naprawdę gorsze niż najgorsze domowe). Szwagierka mi na urlopie powiedziała, iż ‚widać, iż nie lubię gotować’, phi, jest to oczywiście nieprawdą, bo uwielbiam gotować, tylko nie lubię codziennie stać przy garach i nieustająco się głowić ‚co na obiad’ biorąc pod uwagę, iż Mi jest weganinem, Mo nie lubi połowy rzeczy, które my oboje lubimy, a ja nie mogę jeść nabiału
(choć choćby gluten już wcinam, na razie symptomów RZSu brak – lekarz ostatnio powiedziła mi, iż ok 6% osób ze zdiagnozowanym RZSem nie ma żadnych symptomów, ja wierzę, iż to dzięki mojej diecie).
Wracając do szwagierki, aby zatem zadać kłam niecnym posądzeniom, zrobiłam obiad Asian Fusion, czyli zupę tajską po wegańsku (czyli bez sosu rybnego) do tego krewetki i warzywa z patelni po azjatycku i czarny ryż. Plus Kimchi z Lidla. Było pysznie i wegańsko, nie licząc krewetek, które na osobnej patelni smażone nie wadziły mężowi. Mo uwielbia kuchnię japońską i ogólnie jedzenie azjatyckie, ja też, w dodatku tam prawie w ogóle nie używają nabiału i łatwo zrobić ją przyjazną dla wegan, więc jest dla nas idealna.
Kiedy bawiłam się w perfekcyją panią domu, Mi protestował pod ambasadą Izraela, taki akurat mieliśmy tradycyjny podział pracy.
Spotkanie przebiegało w bardzo miłej atmosferze, dopóki na samym końcu nie rzuciłam uwagą, iż przez cały sierpień w Polsce walczyliśmy ze wszami u Mo, co bardzo zestresowało Re, która ma przepiękne, rude, falowane, potwornie gęste i długie włosy. Ech, terapeutka-in-spe, która ma taki brak wyczucia, powinnam Re o tym poinformować przed wizytą, ale prawdę mówiąc dla mnie wszy to taki pikuś nad pikusiami w porównaniu z innymi możliwymi infestacjami, jak np. z pluskwami, to dopiero prawdziwy koszmar! choćby nie wpadło mi do głowy, żeby jej mówić wcześniej albo przesuwać przyjęcie, nie połączyłam kropek, zero refleksji, proszę pani!
No ale bywa, choć na pewno nie wpłynęło to pozytywnie na relacje teściowa-synowa:D
Dziś nie mamy nic w planach oprócz biegania i czytania i to jest coś pozytywnego. Biodro przestało boleć na stałe i tym razem zamierzam powoli powoli poprawiać formę, a nie jak zwykle na szaleńca. Z czytania literatura fachowa na tapecie, przeszła mi lekka wakacyjna niechęć i z przyjemnością się zanurzam.