Kropla wody spadała z kranu prosto na wyschnięty placek jajeczny tik, tik, tik.
Magda zastygła przy zlewie, ściskając w dłoni gąbkę. Wczorajsza patelnia spoglądała na nią wyrzutem, ozdobiona żółtymi smugami tłuszczu i okruchami chleba. Obok stał talerz z rozsmarowanym masłem, filiżanka z zaschniętą kawą, nóż lepki od dżemu. Tomek już odjechał do pracy w swoim wysłużonym Fiacie, zostawiając po śniadaniu ten znajomy bałagan. Wszystko cierpliwie czekało na jej ręce, jak każdego ranka przez ostatnie trzy lata.
Znów to samo pomyślała Magda i odruchowo przekręciła kurek. Gorąca woda zasyczała, wypłukując resztki tłuszczu.
Trzy miesiące temu po raz pierwszy poprosiła Tomka, by pomógł z naczyniami. Wtedy uniósł brwi, jakby zasugerowała mu namalowanie fresków w Kaplicy Sykstyńskiej albo naukę chińskiego.
Magda, przecież to błahostka odparł, nie odrywając wzroku od telewizora, gdzie leciał mecz. Pięć minut i po sprawie.
Pięć minut. Codziennie rano. Codziennie wieczór. Magda myła gąbkę, licząc w myślach: przez rok te błahostki sumują się w trzydzieści godzin. Cały tydzień pracy nad zlewem.
Nie od razu udało się doczyścić patelnię. Stary tłuszcz wymagał szorowania, skrobaczki, cierpliwości. Żółtko wżarło się w teflon, zostawiając żółte ślady. Magda szorowała uparte plamy i przypominała sobie wczorajszy wieczór: Tomek rozwalony na kanapie z telefonem, przeglądając Facebooka, gdy ona sama sprzątała po ich wspólnej kolacji.
Tomku zawołała ostrożnie, starając się nie brzmieć jak kopia jego matki może umyjesz swój talerz?
Nie oderwał wzroku od ekranu. Kciuk przewijał posty zdjęcia, koty, memy.
Za chwilę mruknął, choćby na nią nie patrząc. Widzisz przecież, jaki miałem dzień.
Dzień. Zawsze miał jakiś dzień. Projekty się paliły, klienci dzwonili, szef gonił z raportami.
A ona co? Miała wakacje? Spa? Również pracowała może w małej księgowości, może za mniejsze pieniądze, ale osiem godzin jak wszyscy.
Postawiła czystą patelnię na suszarce i sięgnęła po filiżankę. Fusy zamieniły się w brązową breję. Szorowała porcelanę twardą stroną gąbki, zastanawiając się, dlaczego ta drobiazg ją tak irytuje.
Nie chodziło o same naczynia dziesięć minut roboty. Chodziło o to, iż Tomek po prostu nie widział jej wysiłku. Dla niego brudne talerze znikały same, a czyste materializowały się w szafce jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Jak pranie w pralce stawało się wyprasowanymi koszulami. Jak produkty w lodówce zamieniały się w gorący obiad. Jak kur I od dzisiaj powiedział Tomek, wieszając ręcznik będziemy sprzątać razem, bo już wiem, iż czystość w domu nie bierze się znikąd.