"Zdradziłam męża. I choćby nie wiem, czy tego żałuję": Bo pierwszy raz od lat poczułam, iż ktoś naprawdę patrzy na mnie, a nie przez mnie

planetapolska.com 5 dni temu

Zdradziłam męża. I choćby nie wiem, czy tego żałuję. Siedzę przy stole w kuchni, patrzę na obrączkę na palcu i myślę: czy to jeszcze ma sens?

Jeden wieczór wystarczył, by całe moje uporządkowane życie rozsypało się jak domek z kart. A przecież nie planowałam tego. To miała być zwykła kolacja w pracy, kilka kieliszków wina, rozmowa z kolegą, który od dawna potrafił mnie rozśmieszyć.

Ale wtedy spojrzał na mnie w taki sposób, jak nikt od lat na mnie nie patrzył. Nie jak na matkę swoich dzieci, nie jak na żonę, z którą dzieli codzienność i obowiązki, nie jak na element domu, który od dawna wydawał się pusty mimo obecności dwojga ludzi. Spojrzał na mnie jak na kobietę. Zwyczajnie, intensywnie, bez pośpiechu. I nagle poczułam się widzialna.

Przez lata miałam wrażenie, iż w naszym małżeństwie powoli znikałam. Na początku było dobrze - wspólne plany, śmiech, podróże. Ale potem przyszły dzieci, kredyty, codzienność. Rozmowy zamieniły się w listy zakupów, w raporty z dnia. Dotyk zniknął. Słowa "kocham cię" brzmiały coraz bardziej jak rutynowe "dobranoc". Byłam w domu, ale jakby mnie nie było.

Nie chodziło choćby o to, iż mąż mnie źle traktował. On po prostu… przestał patrzeć. Tak, jakbyśmy z czasem stali się przezroczyści dla siebie nawzajem. Czułam, iż tracę nie tylko bliskość, ale i siebie. W lustrze widziałam zmęczoną kobietę w swetrze, której oczy gasły z każdym kolejnym rokiem.

Aż nagle przyszedł ten wieczór. On - kolega z pracy, zwykły, nic szczególnego. Rozmawialiśmy o filmach, o planach wakacyjnych. I wtedy, kiedy mówiłam, słuchał. Naprawdę słuchał. Zadawał pytania, śmiał się z moich żartów, a jego spojrzenie zatrzymywało się na mojej twarzy tak długo, iż czułam, jakby chciał mnie zapamiętać.

Nie wiem, w którym momencie przestałam kontrolować sytuację. Może wtedy, gdy podał mi płaszcz, a jego dłoń musnęła moją. Może wtedy, gdy wyszliśmy razem na papierosa, choć ja od dawna nie palę. Może wtedy, gdy spojrzeliśmy sobie w oczy i oboje zrozumieliśmy, iż już nie ma odwrotu.

To nie był romans z namiętności, to nie był płomienny pocałunek rodem z filmów. To była chwila - długa, ciepła, pełna milczenia i bliskości, której tak mi brakowało. Chwila, w której pierwszy raz od lat poczułam, iż ktoś widzi mnie naprawdę. Że ktoś chce mnie dotknąć, przytulić, poczuć obok siebie.

Kiedy wróciłam do domu, długo siedziałam w łazience. Miałam wrażenie, iż moje odbicie w lustrze patrzy na mnie oskarżycielsko. Zdradziłam. Złamałam własne zasady, naruszyłam zaufanie człowieka, który ufał mi najbardziej. A jednak… nie potrafiłam czuć wyłącznie winy.

To nie była tylko zdrada ciała. To było przebudzenie duszy. Nagle przypomniałam sobie, iż jestem kobietą, a nie tylko żoną, matką, kucharką, księgową domowego budżetu. Że mam prawo czuć, pragnąć, tęsknić za bliskością.

Od tamtej pory nie ma dnia, żebym o tym nie myślała. Mąż siedzi naprzeciwko mnie przy kolacji, mówi o rachunkach i naprawie samochodu, a ja kiwam głową i udaję, iż słucham. Ale w środku czuję rozdwojenie: jedna część mnie chce krzyczeć i wyznać wszystko, druga - boi się, iż zniszczę resztki tego, co zbudowaliśmy.

Czasem pytam siebie: czy zdrada zawsze musi oznaczać koniec? Czy można zdradzić i jednocześnie… zrozumieć siebie lepiej? Nie wiem. Wiem tylko, iż gdyby nie ten jeden wieczór, przez cały czas czułabym się jak cień.

Może los postawił na mojej drodze kogoś, kto miał mnie obudzić, a nie zabrać od rodziny. Może miał mi tylko pokazać, iż wciąż mogę być ważna, iż wciąż mogę czuć. Ale co zrobić z tą wiedzą? Jak wrócić do normalności, wiedząc, iż wcale nie jestem tak "martwa", jak myślałam?

Nie wiem, czy żałuję. Może powinnam. Ale kiedy zamykam oczy, nie widzę zdrady. Widzę siebie - wreszcie żywą, wreszcie obecną, wreszcie dostrzeżoną. I tego nie da się już wymazać. var adsinserter = adsinserter || {}; adsinserter.tags = ['fulladsnew'];

Idź do oryginalnego materiału