Dzisiejszy dzień miał być zwyczajny, ale los miał inne plany. Wracałam z pracy wcześniej niż zwykle, a sprzyjające wiosenne powietrze w Józefowie napawało mnie lekką radością. Postanowiłam wstąpić do Bożeny – dawno już nie miałyśmy okazji porozmawiać jak dawniej.
Kupiłam w cukierni placek z jabłkami i już po trzydziestu minutach stałam pod drzwiami jej mieszkania.
— Cześć! — Bożena otworzyła szeroko, a w jej oczach dostrzegłam coś, co mnie zaniepokoiło.
— Wpadłam z wizytą — uśmiechnęłam się, podając jej pudełko z ciastem.
— Wejdź, mam dla ciebie niespodziankę — powiedziała nagle, a w jej głosie zabrzmiał dziwny ton.
— Jaką niespodziankę? — zapytałam, ale nie czekając na odpowiedź, weszłam do kuchni. I wtedy wszystko we mnie zamarło.
“Samotne przyjaciółki nie powinny przesiadywać w domu zamężnej kobiety” – mawiała zawsze moja babcia. Słuchałam tej rady przez całe życie, więc bliskich przyjaciół miałam niewiele. Niektóre odeszły z upływem lat, inne po kłótniach. Tylko Bożena zawsze była przy mnie.
Nasza przyjaźń, zawiązana jeszcze w podstawówce, przetrwała niemal czterdzieści lat. Dzieliłyśmy euforii i smutki: ja z mężem, Janem, wychowaliśmy dwoje dzieci, które wyjechały na studia do Warszawy. Bożena zaś, samotna matka, z dumą patrzyła, jak jej córka, Magda, powoli buduje własne życie.
— Moje małżeństwo się rozpadło, ale niech chociaż Magdzie się uda — mawiała często.
— Przestań — pocieszałam ją. — Magda jest inteligentna, damy radę. Masz za co być wdzięczna: małe, ale własne mieszkanie, pracę. No i córkę masz wspaniałą.
— Tak, ale to, co przeszłam z Jackiem… — głos jej drżał. — Myślałam, iż się zmieni, iż w końcu ocknie się i będzie mężem. A on tylko coraz bardziej się pogarszał.
Znałam tę historię na pamięć. Jej mąż, Jacek, przez lata zdradzał ją bez skrupułów. Podczas gdy ona harowała na dwóch etatach, wychowując córkę i pomagając rodzicom, on biegał za innymi kobietami. Chwilami udawało mu się to ukryć, ale częściej kończyło się awanturami. Tłumaczył się, obiecywał poprawę, a ona wciąż dawała mu kolejne szanse. Aż w końcu, trzy lata temu, oświadczył, iż odchodzi do młodszego modelu.
— Magda jest już dorosła, a my i tak jesteśmy dla siebie obcy — rzucił wtedy.
Zabrał wszystkie oszczędności, zostawiając ją z niczym. Mieszkanie było w jej nazwisku, więc tego nie mógł odebrać. W tamtych dniach tylko ja starałam się pomóc Bożenie przetrwać.
— Mamo, mówiłaś zawsze, iż samotnych przyjaciółek nie należy wprowadzać do domu — przypominała moja córka, Ania.
— Nie wygłupiaj się — machnęłam ręką. — Bożena jest nam jak rodzina.
— No tak, tylko iż przy okazji za bardzo się w tę rodzinę wpycha — żartował mój syn, Paweł. — Każdego weekendu Jan musi coś jej naprawić lub przewieźć.
— Przestańcie — irytowałam się. — Czy naprawdę myślicie, iż Bożena miałaby kiedykolwiek…?
— No co ty, mamo! — śmiali się. — Cóż za pomysły w waszym wieku!
Nie przejmowałam się ich żartami. Jan zawsze był lojalny — cichy, pracowity, nigdy nie dawał powodów do podejrzeń. Kiedyś przyjaźnił się z Jackiem, ale po rozwodzie Bożeny kontakt się urwał. Zostaliśmy po jej stronie.
— Trzeba Bożenę zaprosić na święta — mówiłam często, a Jan tylko kiwał głową.
— Znowu coś kapie w łazience, zajrzyj tam — prosiłam, a on bez słowa szedł naprawiać.
— W sobotę Bożena prosiła o pomoc z meblami — dodawałam. — Nie chce obcych w domu.
Jan nigdy nie protestował. A ona odwdzięczała się domowymi przetworami i ciastami. Wszystko wydawało się takie… normalne.
— Masz szczęście, iż tak ufasz — mówiła moja koleżanka z pracy, Kasia.
— Przestań — śmiałam się. — Bożena była świadkiem na naszym ślubie. Mamy za sobą prawie trzydzieści lat. W twoim wieku takie rzeczy jeszcze mogą się zdarzyć, ale nie w naszym.
A jednak… W tamten dzień mój świat runął. Gdy weszłam do kuchni Bożeny bez zapowiedzi, zobaczyłam, jak Jan siedzi w rozpiętej koszuli nad talerzem żuru.
— Co tu robisz? — zapytałam, ledwo panując nad głosem. — Miało cię nie być do wieczora!
Bożena podeszła bliżej, zdecydowana.
— Słuchaj, może i dobrze, iż tak wyszło. Już dłużej nie mogliśmy się ukrywać.
Słowa paliły jak ogień. Patrzyłam na nich na przemian, nie wierząc własnym uszom. Reszta rozmowy była już tylko szumem w głowie. Płakałam później w domu, ściskając zimną filiżankę herbaty.
— Nie wiem, jak to się stało — mruczał Jan, nie patrząc mi w oczy. — Ale między nami coś jest. Życie razem już nie ma sensu.
— Więc to tak? — wyszeptałam, dusząc się z bólu.
Kilka dni później Bożena przyszła sama.
— Nie osądzaj nas — mówiła szybko. — Ty miałaś szczęście, a ja cierpiałam przez lata. Mam prawo do odrobiny radości, choćby teraz. To nie jest przeciwko tobie.
— Więc zabierasz mi męża i niszczysz wszystko, co było między nami? — pytałam, tłumiąc furię.
— Nie dramatyzuj — odwróciła wzrok.
Zrozumiałam, iż straciłam nie tylko Jana, ale i przyjaciółkę. Nie miałam siły na kłótnie. Spakował rzeczy i wyniósł się do niej. Dzieci przestały się do niego odzywać. Magda, choć zakłopotana, przeprosiła.
— Nie twoja wina — odpowiedziałam. — To ja byłam zbyt naiwna.
— Zawsze uważałam was za rodzinę — powiedziała cicho. — A teraz… nie wiem, jak to ogarnąć.
Zostałam sama. Oni kilkakrotnie próbowali nawiązać kontakt, ale nie miałam na to siły. Czasem jednak myślałam: może kiedyś rana się zagoi?