Wracający z pokorą: jak zdrada obróciła się w całkowitą klęskę
Marek leniwie wylegiwał się na kanapie, wpatrzony w kolejny odcinek serialu, gdy do pokoju wszedł ojciec. W jego głosie nie było śladu wahania:
— Synu, musimy porozmawiać.
— No to mów — odparł Marek, nie odrywając wzroku od ekranu.
— Była u mnie twoja żona. Mówi, iż ostatnio zachowujesz się dziwnie. Masz jakieś problemy?
— Wszystko w porządku — machnął ręką Marek.
— W porządku? — Jan Kowalski milcząco wziął z biurka tablet, otworzył zdjęcie i obrócił ekran w stronę syna. Marek spojrzał — i zdrętwiał.
Kiedyś Jan i Krystyna byli przykładem miłości — razem zaczęli biznes, razem szli przez życie, ale dopiero w wieku trzydziestu ośmiu lat urodził im się długo wyczekiwany syn. Marka ubóstwiano, rozpieszczano, wychowywano bez surowości. Wyrosł na rozkapryszonego, egoistycznego i leniwego.
Skończył uniwersytet z trudem — i tylko dzięki pieniądzom rodziców — po czym oznajmił, iż jest zmęczony. Nie chciał pracować, tłumacząc, iż „i tak ma wystarczająco pieniędzy”.
Jan nalegał na samodzielność, ale Krystyna stawała w obronie syna:
— Niech odpocznie. Jeszcze się w życiu namęczy.
Mąż tylko machnął ręką, widząc, iż syn do niczego się nie nadaje.
Marek żył beztrosko. Imprezy, zagraniczne wyjazdy, ciągła zmiana dziewczyn. Rozbił podarowany drogi samochód — sam przeżył, ale matka trafiła do szpitala w wyniku szoku i po roku zmarła. Z jej śmiercią zniknęła wszelka dyscyplina w życiu Marka. Zaczął opróżniać konto matki, choćby się z tym nie kryjąc.
Potem przyprowadził do domu nową partnerkę — Kingę. Młoda, żywiołowa, bezczelna. Ojciec od razu wyczuł, iż to źle się skończy. Próbował przemówić synowi do rozsądku:
— Agnieszka — to jest kobieta dla ciebie. Mądra, spokojna, gospodarna. Kocha cię od dzieciństwa.
— Agnieszka to nudziara — odciął się Marek. — A Kinga to uczta życia.
Lecz uczta gwałtownie zamieniła się w katastrofę. W domu odbyła się huczna impreza, wszystko przewrócone do góry nogami, służąca w łzach, ojciec wściekły.
— Alberz bierzesz się w garść, albo wynoście się.
Marek odpowiedział zuchwale:
— Co, nie mogę zaprosić gości do własnego domu?
— To mój dom — spokojnie odparł Jan. — Tobie należy tylko mieszkanie. Idź tam — i baw się, ile chcesz.
Syn wyszedł, ale dalej wyciągał pieniądze z konta matki. Kinga, jak się okazało, była z nim nie z miłości. Po kilku latach zostali bez grosza przy duszy, a choćby sprzedali mieszkanie, by spłacić długi. A potem Kinga zniknęła z innym mężczyzną, zostawiając Marka z niemowlakiem na ręku.
Tak Marek wrócił — z półrocznym Kubą na rękach, blady, wynędzniały, upokorzony.
— Nie mam już gdzie iść — wyszeptał.
Ojciec wpuścił. Postawił jednak trzy warunki: ogarnąć się, znaleźć pracę i ożenić… z Agnieszką.
I Agnieszka się zgodziła. Przez te lata pozostała wierna uczuciu. Pokochała dziecko jak własne, a test DNA potwierdził: Kuba to prawdziwy wnuk Jana Kowalskiego.
Przez trzy lata w domu panował spokój. Marek, zdawało się, zmienił się. Pracował, nie imprezował, poświęcał czas rodzinie. ale potem stał się dziwny. Znikał wieczorami, zmieniał się na twarzy. Pewnego dnia ojciec postanowił poznać prawdę — zlecił ochronie śledzenie. I dostał zdjęcia: Marek spotykał się z Kingą.
— Dlaczego się z nią widywałeś? — zapytał Jan, rzucając przed synem tablet.
— To matka mojego dziecka — odparł Marek.
— To źródło wszystkich twoich problemów. Nie podchodź do niej. I niech zapomni drogę do naszego domu. Dopilnuję, by odebrano jej wszelkie prawa.
Po tygodniu Marek zniknął. Ostatni raz widziano go, gdy wsiadał do samochodu z Kingą.
Jan Kowalski nie przeżył tej zdrady. Agnieszka i Kuba byli przy nim w jego ostatnich dniach. A Marek… Pojawił się dopiero po czterech miesiącach — opalony, wypielęgnowany, z Kingą pod rękę.
— Cześć — powiedział z uśmiechem do Agnieszki. — A ty taka sama. Przyszliśmy w sprawie spadku.
— Niepotrzebnie. Wszystko już dawno rozstrzygnięte — odparła Agnieszka. — Kubusiu, idź na górę, proszę. Muszę porozmawiać z ojcem.
Chłopiec posłusznie odszedł. A Agnieszka, nie tracąc spokoju, oznajmiła:
— Cały majątek należy do mnie i Kuby. Zgodnie z prawem jestem jego matką.
— Co? — wydusili z siebie Marek i Kinga.
— Wszystko jest prawnie zabezpieczone. Wasze prawa zostały unieważnione. Nic nie dostaniecie.
— Jesteśmy jego rodzicami! — oburzyła się Kinga.
— Nie. Rodzice to ci, którzy są przy dziecku — cicho powiedział z schodów Kuba. — Agnieszka to moja mama. A wy jesteście nikim.
Ochrona w milczeniu wyprowadziła nieproszonych gości. Marek zrozumiał — przegrał. Jak zawsze.