Zbyt późno zrozumiał swój błąd

newskey24.com 21 godzin temu

**Zbyt późno zrozumiałem swój błąd**

Jadwiga ściskała w dłoni wyniki badań. Papier był wilgotny od potu. W korytarzu poradni kobiecej trudno było się przecisnąć.

— Kowalska Jadwiga Stanisławówna! — zawołała pielęgniarka.

Jadwiga wstała i weszła do gabinetu. Lekarka — korpulentna kobieta o zmęczonych oczach — wzięła od niej teczkę, przejrzała dokumenty.

— Proszę usiąść. — Rzuciła obojętne spojrzenie na wyniki. — Wszystko w porządku. Niech mąż się zbada.

Jadwiga zlodowaciała. Krzysztof? Ale przecież…

***

W domu teściowa szatkowała kapustę na barszcz. Nóż w jej dłoniach pracował zawzięcie, jakby wroga siekła.

— Cóżeś tam, córuchno, nowego? — zapytała Wanda Zygmuntówna, nie podnosząc głowy.

— Ze mną wszystko dobrze — mruknęła Jadwiga, zdejmując kurtkę.

— To czemu tak… — Wanda w końcu spojrzała. W jej oczach błysnęło niepokojem. — Krzysztof musi się zbadać.

Nóż zastygł nad deską. Wanda wyprostowała się jak struna.

— Co za głupoty? Mój syn jest zdrowy! To wasze lekarze nic nie rozumieją. Dawniej baby rodziły bez tych wszystkich badań.

Jadwiga przeszła do pokoju. Na kanapie leżały skarpetki — jedna niebieska, druga czarna. Machinalnie je podniosła i wrzuciła do kosza na pranie.

Przez trzy lata małżeństwa te skarpetki stały się symbolem ich życia — rozrzucone, niedopasowane.

Krzysztof wrócił późno.

— Co za mina pogrzebowa? — burknął, waląc się w fotel.

— Krzysiu, musimy porozmawiać.

— O czym?

Podsunęła mu papiery. Przejrzał je i odrzucił na stół.

— I co z tego?

— Musisz się zbadać.

— Z jakiej racji? — Krzysztof zerwał się na równe nogi. — Jestem zdrowym facetem! Popatrz na mnie!

Faktycznie, wyglądał na zdrowego — barczysty, z gęstymi ciemnymi włosami. Ale zdrowie nie zawsze widać na pierwszy rzut oka.

— Krzysiu, proszę cię…

— Dość! — warknął. — Nie chcesz dzieci, to tak powiedz! Po co te teatry z lekarzami?

Z kuchni dobiegło szuranie kapci. Wanda przyczaiła się za drzwiami, ale oddychała tak głośno, iż słychać było każdy oddech.

— Dzieci to moje największe marzenie — cicho odpowiedziała Jadwiga.

— Więc dlaczego ich nie ma? Może coś ukrywasz? Aborcje robiłaś, a teraz nie możesz?

Cios był bolesny. Jadwiga cofnęła się.

— Jak ty…

— A jak mam myśleć? Trzy lata razem i zero efektów! A tu jakieś lekarze twierdzą, iż ja… — Urwał, zacisnął pięści.

Drzwi otwarły się gwałtownie. Wanda wpadła do pokoju jak czołg.

— Krzysiu, nie słuchaj jej! To wszystko przez nudę. Gdyby więcej pracowała, mniej by po lekarzach łaziła.

Jadwiga spojrzała na męża. Ten odwrócił się do okna.

— Krzysiu, naprawdę myślisz, iż ja…

— Nie wiem, co mam myśleć — syknął przez zęby. — Wiem jedno: zdrowy facet do lekarza nie chodzi.

Wanda tryumfalnie skinęła głową.

— Syn ma rację. To nie męska rzecz — po szpitalach się włóczyć.

Jadwiga poczuła, jak coś w niej pękło. Jak napięta struna.

— Dobrze — powiedziała spokojnym głosem.

Następnego dnia rozpoczęła się wojna. Wanda czepiała się każdego drobiazgu. Sól przesypana. Garnek niedomyty. Kurz na komodzie. Jadwiga milczała, zaciskając zęby.

— Może w ogóle nie powinnaś w domu siedzieć? — zapytała jadowicie teściowa przy kolacji. — Pracować byś poszła, zamiast po lekarzach się snuć.

Krzysztof przeżuwał kotlet, nie podnosząc wzroku.

— Pracuję — przypomniała Jadwiga.

— Trzy dni w tygodniu to nie praca, tylko fanaberie.

— Co ma moja praca do rzeczy?

— A ma! Mój syn jest zdrowy, a ty go chcesz chorobą obarczyć! Gdy nie ma dzieci, to kobieta winna! Zawsze tak było!

Jadwiga wstała od stołu. Nogi się pod nią uginały.

— Co z tobą? — zdziwiła się Wanda. — Zjadłaś i od razu uciekasz?

— Jestem zmęczona — cicho odparła.

— Zmęczona! Ale od czego? Trzy dni w tygodniu pracy — nie jakaś wielka harówka!

Krzysztof w końcu podniósł oczy. Błysnęło w nich coś jak współczucie. Ale milczał.

W nocy Jadwiga leżała i słuchała chrapania męża. Dawniej ten dźwięk ją uspokajał — znak, iż bliski jest obok. Teraz drażnił. Jak mogła nie widzieć, iż jest taki uparty?

Rano spakowała rzeczy do starego plecaka sportowego. Nie wzięła wiele — kilka sukienek, bieliznę, kosmetyczkę.

— Dokąd to? — Wanda stała w drzwiach kuchni z kubkiem w dłoni.

— Do babci.

— Na długo?

— Nie wiem.

Krzysztof wyszedł z łazienki, zobaczył plecak.

— Jadzia, co to ma znaczyć?

— To, co widzisz.

— Na serio?

— A jak inaczej? Nie chcesz się badać, twoja mama widzi we mnie winę wszystkiego. Po co tu mam być?

Podszedł bliżej, zniżył głos:

— Nie rób głupstw. Gdzie pójdziesz?

— Do babci Zosi.

— Do tej klitki? Tam ledwie dwadzieścia metrów!

— W ciasnocie, ale nie w przykrości.

Wanda prychnęła:

— Słusznie! Niech idzie. Niech u starej pomieszka, zrozumie, jak dobrze jej tu było.

Krzysztof rzucił matce gniewne spojrzenie, ale nie sprzeciwił się.

Jadwiga wzięła plecak i skierowała się do drzwi.

— Jadzia! — zawołał mąż.

Odwróciła się. Stał na środku przedpokoju — zagubiony, z wilgotnymi po prysznicu włosami.

— Kiedy wrócisz?

— Jak pójdziesz do lekarza.

Drzwi zatrzasnęły się za nią.

Babcia Zosia aż klasnęła w dłonie, gdy zobaczyła wnuczkę z plecakiem:

— Jadziu! Co się stało?

— Pokłóciłam się z Krzysztofem. Mogę u ciebie zostać?

— Oczywiście, kochanie. Tylko ciasno tu…

— Nic nie szkodzi, babciu.Babcia Zosia objęła ją mocno i szepnęła: „Czasem trzeba odejść, by ktoś wreszcie zrozumiał, iż powinien był zatrzymać”.

Idź do oryginalnego materiału