Za późno zrozumiałem swój błąd
Kinga ściskała w dłoni wyniki badań. Papier był wilgotny od potu. W korytarzu przychodni ginekologicznej nie dało się przecisnąć.
— Kinga Nowak! — krzyknęła pielęgniarka.
Kinga wstała i weszła do gabinetu. Lekarka — postawna kobieta z mądrymi, ale zmęczonymi oczami — wzięła od niej teczkę, przejrzała dokumenty.
— Proszę usiąść. — Spojrzała na wyniki z obojętnym wyrazem twarzy. — U pani wszystko w porządku. Niech mąż się zbada.
Kinga zrobiła się blada. Krzysztof? Ale przecież…
***
W domu teściowa szatkowała kapustę na kapuśniak. Nóż uderzał w deskę z wściekłością, jakby kroiła wrogów.
— No cóż, córeczko, jakie wieści? — zapytała Jadwiga Stanisławowa, nie podnosząc głowy.
— Ze mną wszystko dobrze — wydukała Kinga, zdejmując kurtkę.
— To dlaczego wyglądasz jak po pogrzebie? — Teściowa w końcu spojrzała. W jej oczach błysnęło niepokojem.
— Krzysztof musi zrobić badania.
Nóż znieruchomiał. Jadwiga wyprostowała się jak struna.
— Co za bzdury! Mój syn jest zdrów jak koń! To wasze doktory nie mają pojęcia. Za moich czasów baby rodziły bez tych wszystkich analiz.
Kinga przeszła do pokoju. Na kanapie leżały skarpetki — jedna czarna, druga granatowa. Podniosła je machinalnie i wrzuciła do kosza na brudną bieliznę.
Przez trzy lata małżeństwa te skarpetki stały się symbolem ich życia — rozrzucone, niedobrane.
Krzysztof wrócił późno.
— Co za mina, jakbyś zmarłego widziała? — burknął, rzucając się na fotel.
— Krzysiu, musimy porozmawiać.
— O czym?
Podsunęła mu papiery. Przejrzał je i odrzucił na stół.
— No i?
— Musisz się przebadać.
— Z jakiej racji? — Krzysztof zerwał się, zaczął chodzić po pokoju. — Jestem zdrowy, nie widzisz?
Rzeczywiście wyglądał dobrze — barczysty, z gęstymi ciemnymi włosami. Ale zdrowie nie zawsze widać na pierwszy rzut oka.
— Krzysiu, błagam…
— Dość! — warknął. — Nie chcesz dzieci, to mów wprost! Po co te cyrki z lekarzami?
Z kuchni dobiegło szuranie kapci. Jadwiga przyczaiła się za drzwiami, ale oddychała tak głośno, iż słychać było każdy oddech.
— Chcę dzieci bardziej niż czegokolwiek — cicho powiedziała Kinga.
— No to gdzie one są? Może coś ukrywasz? Robiłaś aborcje, a teraz nie możesz?
Cios był bolesny. Kinga cofnęła się jak oparzona.
— Jak ty śmiesz…
— A jak mam śmieć? Trzy lata małżeństwa i zero efektów! A tu jakieś lekarze mówią, iż ja… — Urwał, zacisnął pięści.
Drzwi otwarły się gwałtownie. Jadwiga wpadła do pokoju jak czołg.
— Krzysiu, nie słuchaj jej! To wszystko przez nudę. Gdyby więcej pracowała, nie miałaby czasu w wizyty u lekarzy.
Kinga spojrzała na męża. Ten odwrócił się do okna.
— Krzysiu, naprawdę myślisz, iż ja…
— Nie wiem, co myśleć — syknął przez zęby. — Wiem tylko, iż zdrowy facet nie chodzi po doktorach.
Jadwiga triumfalnie skinęła głową.
— Słusznie mówi syn. To nie męska sprawa — po szpitalach się włóczyć.
Kinga poczuła, jak coś w niej pęka. Jakby napięta struna.
— Dobrze — powiedziała spokojnym głosem.
Następnego dnia rozpoczęła się wojna. Jadwiga czepiała się każdego szczegółu. Sól rozsypana. Garnek niedomyty. Kurz na komodzie. Kinga milczała, zaciśnięte zęby.
— Może w ogóle nie powinnaś w domu siedzieć? — zapytała jadowicie teściowa przy kolacji. — Poszłabyś do pracy, zamiast po lekarzach łazić.
Krzysztof jadł kotleta, nie podnosząc głowy.
— Pracuję — przypomniała Kinga.
— Trzy dni w tygodniu — to nie praca, tylko zabawa.
— Co to ma do rzeczy?
— A ma! Mój syn jest zdrowy, a ty go chcesz chorobą usprawiedliwić! Gdy nie ma dzieci, to zawsze kobieta winna! Tak było i będzie!
Kinga wstała od stołu. Nogi się pod nią uginały.
— Co z tobą? — zdziwiła się teściowa. — Zjadłaś i już uciekasz?
— Jestem zmęczona — cicho odpowiedziała.
— Zmęczona! A od czego? Trzy dni w tygodniu pracujesz — to żaden wysiłek!
Krzysztof w końcu podniósł wzrok. W jego oczach przemknęło coś w rodzaju współczucia. Ale milczał.
Nocą Kinga leżała i słuchała chrapania męża. Dawniej ten dźwięk ją uspokajał — oznaczał, iż bliska osoba jest obok. Teraz drażnił. Jak mogła nie zauważyć, iż jest taki uparty?
Rankiem spakowała rzeczy do starego plecaka sportowego. Nie wzięła wiele — kilka sukienek, bieliznę, kosmetyczkę.
— A ty dokąd? — Jadwiga stała w drzwiach kuchni z kubkiem w ręce.
— Do babci.
— Na długo?
— Nie wiem.
Krzysztof wyszedł z łazienki, zobaczył plecak.
— Kinka, co to ma znaczyć?
— To, co widzisz.
— Na serio?
— A jak inaczej? Nie chcesz się badać, twoja matka uważa, iż to moja wina. Po co mi tu być?
Podszedł bliżej, zniżył głos:
— Nie bądź dziecinna. Gdzie pójdziesz?
— Do babci Marysi.
— Do tej klitki? Tam ledwie dwadzieścia metrów!
— W ciasnocie, ale nie w przykrości.
Jadwiga prygKiedy dwa lata później spotkała Krzysztofa w parku, prowadząc za rękę swojego synka, zobaczyła w jego oczach to samo pytanie, które sobie zadawała przez całe małżeństwo – dlaczego nie spróbował, gdy jeszcze miał czas.