Pewnego mroźnego grudniowego poranka Justyna i jej mąż Krzysztof wyruszyli do małego miasteczka Brzeziny, by odwiedzić rodziców Justyny. Śnieg skrzypiał pod butami, a niebo, zasnute ołowianymi chmurami, zapowiadało burzę. Przed nimi była długa droga pełna niepokojów i niespodzianek. Rodzice już czekali, a gdy samochód zatrzymał się przed dobrze znanym domem, przywitali ich ciepłymi uściskami i radosnymi okrzykami. Wszyscy razem weszli do przytulnego wnętrza, gdzie na stole dymiły już gorące potrawy. W powietrzu unosił się zapach świeżego ciasta, a w kominku trzaskały polana, tworząc atmosferę spokoju.
Ojciec Justyny, Jan Kowalski, zabrał Krzysztofa do salonu, by omówić „męskie sprawy” – politykę, samochody, wędkowanie. Justyna z matką, Anną, schroniły się w kuchni, gdzie przy filiżance herbaty rozmawiały o tym, co najważniejsze. Matka niepokoiła się: dlaczego młodzi wciąż nie myślą o dzieciach? Justyna, uśmiechając się, uspokajała ją:
– Wszystko w swoim czasie, mamo. Jeszcze tylko rok, a zdecydujemy.
Lecz w jej głosie było słychać niepewność, a w sercu – niewyraźny lęk. Noc otuliła dom, a za oknem wył wiatr, zwiastując nadchodzącą zamieć. Justyna przytuliła się do Krzysztofa, a jego objęcia były tak czułe jak w pierwszych latach ich miłości. Zasnęła, czując się bezpiecznie, ale gdzieś w głębi duszy kiełkowało przeczucie nieszczęścia.
Rankiem obudził ich aromat świeżo zaparzonej kawy i rumianych racuchów. Justyna obmyła twarz lodowatą wodą, strząsając resztki snu, i podeszła do męża. Krzysztof, masując ramię, nagle jęknął z bólu. Jego twarz wykrzywiła się, a Justyna zastygła, ogarnięta strachem – coś było nie tak.
– To znowu to ramię – mruknął, próbując się uśmiechnąć. – Przejdzie, jak zawsze.
Anna, usłyszawszy ich rozmowę, przyniosła domową maść i ciepły szalik. Zręcznie obwiązała rękę zięcia, powtarzając, iż wszystko będzie dobrze. Ale Justyna widziała, jak się krzywi, i serce ścisnęło jej się z niepokoju.
– Justyna, wygląda na to, iż to ty będziesz prowadzić – cicho powiedział Krzysztof, gdy zostali sami.
Skinęła głową, choć w środku wszystko się buntowało. Droga w domu zapowiadała się trudna, a po nocnej zamieci było jeszcze straszniej. Ale nie było odwrotu.
Ten rok był dla Justyny i Krzysztofa prawdziwą próbą. Nie mogli spotkać Nowego Roku z rodzicami: Krzysztof nalegał na ważne spotkanie z partnerami biznesowymi, którzy mogli otworzyć nowe perspektywy. Justyna, choć rozumiała, iż to konieczne, czuła wyrzuty sumienia wobec rodziców. Postanowili odwiedzić ich dwa tygodnie przed świętami, by wręczyć prezenty i wytłumaczyć swoją nieobecność. Podarunki – nowy telefon dla ojca i ciepłe buty dla matki – były starannie zapakowane, a w bagażniku czekały owoce, wino i słodycze. Tak, jak to w ich rodzinie było w zwyczaju.
Lecz nastrój zepsuła niespodziewana wiadomość. W przeddzień wyjazdu Justyna dowiedziała się, iż zmarła jej koleżanka z pracy, Magda, z którą przepracowała ponad dziesięć lat. Łzy płynęły po jej policzkach, a serce pękało z bólu. Krzysztof przytulił żonę, próbując ją pocieszyć, ale wiedziała – życie jest kruche, a ta myśl nie dawała jej spokoju.
Noc przed wyjazdem była niespokojna. Justyna śniła koszmary, ale rano nie pamiętała żadnego. Pozostał tylko ciężar na piersi. Nie powiedziała mężowi, by go nie niepokoić, i o świcie wyruszyli.
Ku ich zdziwieniu, poranek był pogodny. Lekki mróz i rzadkie promienie słońca przebijały się przez chmury. W mieście droga była śliska, ale gdy wyjechali na szosę, odetchnęli z ulgą – asfalt był czysty. Jednak po stukilometrowej jeździe wszystko się zmieniło. Niebo pociemniało, zaczął padać śnieg. Samochód powoli przedzierał się przez zamieć, a Justyna kurczowo ściskała kierownicę, walcząc z paniką.
Gdy w końcu dotarli do Brzezin, rodzice już czekali przy bramie. Uściski, śmiech, ciepło domu – na chwilę rozproszyło to niepokój. Przy kolacji Justyna jakby wróciła do dzieciństwa: znajome zapachy, żarty mamy, opowieści taty. Ale rozmowa o dzieciach znów wywołała w niej poczucie winy. Matka patrzyła z nadzieją, a Justyna, chcąc ją uspokoić, obiecała, iż niedługo wszystko się zmieni.
Nocą zamieć rozpętała się na dobre. Wiatr wył, jakby opłakiwał czyjeś niespełnione marzenia. Justyna, otulona kocem, przytuliła się do Krzysztofa. Jego pieszczoty były tak czułe, iż na moment zapomniała o wszystkim. ale myśl o jutrzejszej drodze nie dawała spokoju.
Rankiem, po sytym śniadaniu, Krzysztof przyznał, iż ramię wciąż go boli. Justyna, zebrawszy się w sobie, usiadła za kierownicą. Rodzice żegnali ich z uśmiechem, ale w oczach matki dostrzegła niepokój. Gdy samochód ruszył, Anna szepnęła:
– Anioł stróż niech was prowadzi…
Droga była koszmarna. Nieodśnieżone odcinki, śliski asfalt, mijane auta – wszystko zmuszało Justynę do maksymalnego skupienia. Krzysztof milczał, tylko czasem wskazywał najbliższą stację benzynową. Obiecywał, iż przejmie kierownicę, ale widziała, jak się krzywi z bólu.
I nagle – nieszczęście. Samochód z naprzeciwka wjechał na ich pas. Justyna gwałtownie skręciła w prawo, ale droga była jak lodowisko. Auto zaczęło wirować, a w głowie błysnęła myśl: „To koniec”. Sekundy wydłużyły się w wieczność. Samochód zjechał z drogi, zapadł się w głęboki śnieg i, przechylony, zatrzymał się, uderzając w drzewo.
Silnik wciąż pracował, z głośników płynęła muzyka. Justyna i Krzysztof, przypięci pasami, zamarli, nie wierząc, iż żyją. On pierwszy przerwał ciszę:
– Wszystko w porządku?
Skinęła głową, czując, jak drżą jej ręce. Krzysztof, zapominając o bólu, objąPo kilku tygodniach u lekarza Justyna dowiedziała się, iż jest w ciąży, i wtedy zrozumiała, iż anioł stróż chronił nie tylko ich, ale także nowe życie, które zaczęło się tamtej nocy w Brzezinach.