Zosia siedziała w kuchni, wpatrzona w pierścionek z drobnym kamieniem, który niedawno podarował jej Jakub. „Tak po prostu”, jak zawsze. Kiedyś takie prezenty sprawiały, iż jej serce biło szybciej, teraz wzbudzały tylko pustkę. Nie było nic gorszego niż życie z człowiekiem, którego się nie kocha…
Z Jakubem poznali się jeszcze na uniwersytecie. Był „tym przyjacielem” – solidnym, cichym, dobrym. Zawsze obok, zawsze gotowy pomóc. Zosia nigdy nie traktowała go poważnie, dopóki nie zaczął się o nią starać. Długo, cierpliwie. choćby śmiała się z niego w rozmowach z koleżankami.
A on się nie poddawał.
W końcu zaczęli się spotykać. Potem zamieszkał u niej. Wszystko działo się jakby samo. Tylko to, co najważniejsze – prawdziwe uczucie – nigdy się nie zrodziło.
Jakub był zadowolony ze wszystkiego. Parzył jej rumiankową herbatę, zmywał naczynia, prasował sukienki. A Zosia drażniła się choćby jego oddechem. Wydawał się jej słaby, bez charakteru, nudny.
Koleżanki mówiły, iż ma szczęście: takich mężczyzn trzeba doceniać. Ale za plecami szeptały – Zosia na to nie zasłużyła, jest cyniczna, zimna.
A on wciąż znosił. choćby gdy flirtowała z jego współpracownikami. choćby gdy go odpychała. choćby gdy pewnego dnia rzuciła: „Nie czekaj, wyjeżdżam. Miałeś mnie dość”.
Stał w drzwiach, blady, z zagasłym wzrokiem. I nie zatrzymał jej.
Po kilku tygodniach Zosia poznała Marcina – butnego, charyzmatycznego. Spotkali się w barze, gdy ona, podchmielona, urządzała show przy kontuarze. On usiadł obok i powiedział: „Za rok będziesz żałować, iż odrzuciłaś kogoś, kto cię kochał”.
Rozśmiała się.
Z Marcinem było jak w filmie: restauracje, noce bez snu, drogie podarunki. Aż pojawiły się zimne spojrzenia, pretensje o głośny śmiech, krytykowanie jej ubrań. Potem – zdrada. choćby nie przeprosił:
– A czego się spodziewałaś? Obietnic nie składałem.
Zosia wyszła w deszcz. Dzwoniła do Jakuba. Ale nie wybrała numeru.
W domu wyjęła stare zdjęcia – on i ona, uśmiechnięci. On trzyma ją za ramiona, a ona patrzy na niego rozmarzonym wzrokiem. Czy tylko udawała?
Kilka dni później dostała załamania nerwowego. Serce nie wytrzymało. W szpitalu pierwszy raz zobaczyła w oczach Jakuba nie miłość, ale obojętność.
– Po co przyszedłeś? – wyszeptała.
– Nie wiem. Z przyzwyczajenia.
I wyszedł. Zostawił rumianki – te, które kiedyś wolała nad róże.
– Dlaczego bałaś się być kochaną? – zapytała psycholog.
Zosia zaniosła się płaczem:
– Bo to ryzyko. Bo wszyscy, którzy mnie kochali, w końcu odeszli. Tata zniknął, gdy miałam siedem lat. Mama powiedziała: „Nigdy już nikomu nie ufaj”. Próbowałam. Chowałam się za cynizmem, za ostrymi słowami. A Jakub przebił się przez to…
Płakała. Cicho, jakby wreszcie pozwalając sobie na uczucia.
– Chcesz go odzyskać?
– Bardziej niż cokolwiek. Ale on mnie już nie chce widzieć. I rozumiem dlaczego.
Minęły dwa lata.
Zosia zobaczyła Jakuba w kawiarni. Siedział przy oknie, przeglądał menu, wystukując palcami znajomy rytm. Podeszła.
– Cześć. Mogę usiąść?
Skinął głową. Milczał. Patrzył uważnieOna uśmiechnęła się lekko, a on odsunął krzesło, dając jej znak, iż może zostać.