Dzisiaj piszę te słowa, choć ręce mi drżą. Walizka uderzyła w poduszki powietrzne, które otworzyły się w ostatniej chwili. Ledwo zachowałam przytomność, nie mogąc oderwać wzroku od mężczyzny, którego tydzień temu pochowałam. Czy to możliwe? A może umieram i trafiłam do innego świata, gdzie znów jesteśmy razem? W głowie wirowały wspomnienia – tamten dzień, gdy usłyszałam straszną wiadomość, zdawał się powtarzać, jakby ktoś celowo cofnął mnie do bólu, by znów rozorał mi serce.
— Nie! — wyrwał mi się z gardła rozdzierający krzyk, który wypełnił całe mieszkanie. — Kłamiecie! To niemożliwe! Mój mąż by mnie nie zostawił! On by tak nie postąpił! Po prostu nie mógł odejść!
Osuwałam się powoli na podłogę, prawie tracąc przytomność. Nie mogłam uwierzyć w rzeczywistość: jak to się stało, jak to mogło się przydarzyć jemu, Sławkowi? Był przecież taki młody, pełen życia. Jak mógł umrzeć? Dzwonił jego szef i powiedział, iż oderwał się zakrzep, karetka choćby nie zdążyła przyjechać.
— Nic nie dało się zrobić — mówił głos w słuchawce. — Kiedy przyjechali lekarze, Sławek już nie żył. — Jego słowa dzwoniły mi w głowie jak dialogi z horroru, które nie dają się wymazać.
Co teraz? Jak żyć dalej bez niego? Bez niego nie potrafiłam choćby oddychać. Łzy spływały po policzkach, ale ich nie czułam. Telefon wciąż przy uchu, a ja wpatrywałam się przed siebie, niezdolna do wymówienia słowa. Chciałam, żeby to był tylko koszmar, który zaraz się skończy, a ja obudzę się, zapominając o tej męce.
Do kostnicy mnie nie wpuszczono, dopiero na pogrzebie zobaczyłam na własne oczy, iż to naprawdę on. choćby wtedy do ostatniej chwili miałam nadzieję, iż Sławek wróci z pracy, roześmieje się i powie, iż to tylko żart. W końcu prima aprilis! Ale czy można tak żartować? Dobrze, wybaczy… Wszystko wybaczy, byleby tylko wrócił. Ale nie wrócił. Leżał w trumnie jak żywy.
Rzucałam się na ciało męża, szlochałam, błagałam, żeby wstał, prosiłam, by wrócił. Mdlałam, ocucono mnie amoniakiem. Matka Sławka też ledwo stała na nogach, próbując uspokoić synową, ale sama była złamana żalem. Tylko jego ojciec ciągle odciągał mnie od trumny, prosząc, żebym się opanowała, bym pogodziła się z tym, co się stało. A ja wyrywałam się i biegłam z powrotem, wołając go.
Pogrzeb minął jak we mgle. Widziałam, jak zamykają wieko trumny, krzyczałam, gdy mnie odciągano, błagałam, żeby położyć mnie obok niego. Bo bez Sławka nie ma życia. Nie da rady. Długo wahałam się, zanim rzuciłam grudkę ziemi na trumnę – to znaczyło puścić go, zgodzić się, iż już go nie ma. Ale pogodzić się z tym wydawało się niemożliwe.
W domu, w pustym mieszkaniu, próbowałam zebrać myśli, ale starczyło sił tylko na kilka minut. Skulona pod ścianą, przypomniałam sobie dzień, w którym się poznaliśmy.
— Panno, chyba coś pani upuściła? — rozległ się miły głos. — Panno! — uśmiechnął się Sławek, zmuszając mnie do odwrócenia głowy.
Spacerowałam koło uczelni, powtarzając notatki, gdy podał mi jasnoczerwoną różę.
— To nie moje — pokręciłam głową.
— Teraz jest pani — uśmiechnął się. — Taka pani zamyślona, chciałem panią rozweselić.
Zawstydzona przyjęłam kwiat. choćby nie zauważyłam, jak łatwo się zapoznaliśmy, jak odprowadził mnie na wykład, a potem spotkaliśmy się po zajęciach i zaproponował jeszcze spacer. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Jasnowłosy, przystojny, o łagodnym spojrzeniu i miękkim głosie – Sławek całkowicie mnie zdobył. Opowiadał o swojej rodzinie, o planach, o marzeniach o wielkiej miłości i dzieciach. Wydawało się, iż zszedł z kart romantycznej powieści.
Ale teraz to wszystko się skończyło…
Ciepły uśmiech wywołany wspomnieniem gwałtownie zgasł, i znów wybuchnęłam płaczem. Było nie do zniesienia wracać do rzeczywistości, która zabrała wszystko, dla czego żyłam.
Siedem lat byliśmy razem, trzy w małżeństwie. Skromne wesele, bez przepychu – nie potrzebowaliśmy drogich prezentów, bo sami byliśmy dla siebie największym skarbem. A teraz zostałam sama, bez ukochanego, bez kawałka siebie.
Nie pamiętam, jak dotarłam do łóżka i zasnęłam. Obudził mnie poranny telefon. Praca. Szef dał mi czas na dojście do siebie, ale zastępca nie radził sobie z dokumentami – musiałam wrócić.
— Joasiu, cześć! To Marek. Masz chwilę? Mam pytanie o pracę.
— Mów — odpowiedziałam sucho, bez emocji.
— No nie ogarniam tych raportów z nowym laminatem… Nie wiem, w które pole wpisać artykuł.
Nawet nie poczułam złości czy irytacji. Po prostu spokojnie wytłumaczyłam, gdzie wpisać, i skończyłam rozmowę. Rzuciłam się na poduszki, wpatrując w puste miejsce obok. Łzy wydawały się już wyschłe, ale oczy piekły, jakby ktoś nasypał do nich piasku. Pamiętałam to uczucie aż za dobrze. W dzieciństwie chłopak z sąsiedztwa rzucił mi garść piasku w twarz, gdy pokłóciliśmy się w piaskownicy. Ból był wtedy taki sam – ostry i dokuczliwy.
Z wysiłkiem zebrałam się w sobie i powlokłam do kuchni. Trzeba było coś zjeść – przez ostatnie trzy dni prawie nic nie miałam w ustach. Ale na widok jedzenia natychmiast zrobiło mi się niedobrze. Nie mogłam choćby patrzeć. Wypiłam tylko szklankę wody i wróciłam do pokoju.
Bałam się dotykać albumów, otwierać filmów w telefonie. Nie znosiłam słuchać jego głosu. I tak brzmiał mi w głowie, co chwila wydawało mi się, iż jest gdzieś blisko, woła mnie. Ale gdy się odwracałam, zawsze przypominałam sobie z bólem – go nie ma. I już nigdy nie będzie.
Minął tydzień od pogrzebu, postanowiłam wrócić do pracy. Tam, wśród dokumentów i zadań, mogłam na chwilę zapomnieć o bólu. Stałam się maszyną, wykonującą obowiązki bez uczuć. Tak było łatwiej. Lepiej nie czuć nic, niż znosić ten nieznośny ból.
W piątek postanowiłam pojechać do rodziców, by spędzić weekend w ich domu za miastem. Od dawna mnie namawiali, ale nie zgadzałam się –Ale teraz, gdy trzymałam w dłoniach zdjęcie Sławka i czułam, jak nasze dziecko delikatnie porusza się w moim brzuchu, zrozumiałam, iż jego miłość nigdy nie zniknęła – została ze mną, w tym małym cudzie, który noszę pod sercem.