**OLA: HISTORIA ODNALEZIONEGO CIEŹLA**
Gdy Michał przyprowadził do domu swoją dziewczynę Olę, w powietrzu zawisło napięcie. Ojciec, Jan Kowalski, siedział w kącie w milczeniu, jakby jego zdanie nic tu nie znaczyło. Za to matka, Barbara, nie traciła okazji, by zadać kolejne pytania. Przyglądała się Oli z podejrzliwością, jakby szukała w niej podstępu, fałszu albo po prostu tego, iż „nie pasuje”.
Ola od razu jej się nie spodobała. Niska, niepozorna, ubrana zbyt skromnie — wyglądała jak uczennica. Warkocze tylko to podkreślały. Gdzie manicure, makijaż, modne ciuchy? Nie taką synową widziała dla jedynaka. U sąsiadów była Magda — urodziwa, pewna siebie, ojciec dyrektor mleczarni, matka główna księgowa. I Magda zawsze zerkała w stronę Michała. Taką warto brać za żonę, a nie tę… szarą myszkę.
Ale Michał był nieugięty. Kochał Olę do szaleństwa. Gdy matka odciągnęła go na bok i zaczęła namawiać do Magdy, przerwał jej ostro:
— Kocham Olę. Już złożyliśmy papiery. Koniec tych rozmów, mamo.
Ślub był cichy, skromny — tak chciała Ola. Mówiła, iż lepiej oszczędzić pieniądze na życie. Barbara była wściekła, uważała to za hańbę. ale Michał znów stanął po stronie żony.
Młodzi mieszkali z rodzicami. Barbara nieustannie miała pretensje do synowej: źle gotuje, nie dba o męża, sprząta byle jak. Michał długo znosił, aż w końcu powiedział stanowczo:
— Wyprowadzamy się.
Wynajęli mieszkanie. Pieniędzy brakowało, było ciężko, ale Michał pracował bez wytchnienia. Potem zaczął budować własny dom. A Ola poszła na pedagogikę — jej wsparcie było niewielkie. Wszystko trzymało się jego uporu.
Ola uczyła się pilnie, skończyła z wyróżnieniem. Pełna nadziei, pobiegła do teściowej — myślała, iż może teraz ta zobaczy, jak się stara. ale Barbara tylko burknęła:
— Męczysz mojego syna. Nie taką żonę wybrałeś, Michał. Z Magdą byłoby ci lżej.
Ola wyszła z płaczem. Nie poskarżyła się Michałowi. W jej życiu i tak było już za dużo bólu. Ojciec odszedł, gdy mama zaczęła pić. A matka, choć kochała córkę, w ciągach stawała się obca, straszna. Ola głodowała, chowała się przed pijanymi gośćmi. Tylko miłość do Michała dała jej ukojenie.
Urządzili dom, przyszły dzieci. Najpierw pracowała jako nauczycielka, potem została wicedyrektorką. Urodziły się dwóch synów — Kamil i Bartosz. Teściowa uwielbiała wnuki. Niańczyła je z radością, ale do Oli wciąż była chłodna, niemal wroga. Kontakt ograniczał się do „cześć” i „do widzenia”.
Synowie wyrośli, poszli do szkoły lotniczej w innym mieście. Najpierw jeden, potem drugi. Dom opustoszał. Jan zmarł — cicho, jak żył. Barbara została sama, ale choćby teraz nie chciała odwiedzać Oli. Lód między nimi nie topniał.
Ola skończyła 45 lat. Na jubileusz zjechali wszyscy — synowie z narzeczonymi, przyjaciele, sąsiedzi. choćby teściowa przyszła, choć siedziała z boku. W środku zabawy Oli nagle zrobiło się słabo. Usiadła, zbladła. Wszyscy spanikowali.
Następnego dnia poszła do szpitala. Wróciła z wieścią, która ją samą oszołomiła: jest w ciąży. Michałowi powiedziała wieczorem. Długo milczał, w końcu szepnął łagodnie:
— Za późno, Olu. Trzeba to przerwać. Ludzie się będą śmiać…
Skinęła głową. Ale coś w niej pękło. Została sama, z bólem w piersi. Rano poszła do teściowej. Jej własnej matki już nie było, nie miała z kim porozmawiać. Liczyła, iż usłyszy ostrą prawdę — może wtedy łatwiej będzie podjąć decyzję…
Barbara milczała. A potem rozpłakała się. Opowiedziała, jak Michał urodził się słaby, jak ratowała go nocami, jak bała się go stracić. Ola słuchała w milczeniu, aż w końcu podeszła i przytuliła ją — pierwszy raz. I sama zalała się łzami, opowiadając o pijanej matce, głodzie i strachu.
Płakały może godzinę. Razem. Obce, a jednak w tej chwili — najbliższe sobie.
Wieczorem Barbara przyszła do ich domu. Bez zapowiedzi.
— Nie do ciebie, Michał. Do Oli — powiedziała.
Ola rozpłakała się. Nikt nigdy nie nazywał jej tak czule — ani matka, ani teściowa.
Usiadły przy stole. Barbara wzięła Olę za rękę:
— Nie waż się tego usunąć. Urodzisz to dziecko. Zdążymy. Jeszcze nie jesteś stara. To szczęście. Nie każdemu się daje. A Michałowi sama powiem.
Tak zadecydowały. I gdy nadszedł czas, urodziła się dziewczynka — Ania. Piękna, z loczkami i długimi rzęsami. Gdy położono ją na piersi matki, ta nie wytrzymała i zapłakała — z radości.
Michał i teściowa odebrali je ze szpitala. Barbara sprzedała stare mieszkanie i przeprowadziła się bliżej, by pomagać z dzieckiem. Przychodziła codziennie, jak do pracy. Z Olą nie tylko się dogadywały — stały się przyjaciółkami. Godzinami gadały w kuchni, dzieliły się sekretami, śmiały.
I po raz pierwszy w życiu Ola miała mamę. Nie rodzoną — ale prawdziwą. Ciepłą, która przytuliła w najcięższej chwili i powiedziała: „Nie jesteś sama”. To było coś cenniejszego niż wszystko.