**Zatańcz ze mną**
Małgorzata bardzo spodobała się Wojtkowi. Szczupła blondynka o piwnych oczach – od razu zwróciła jego uwagę, gdy tylko zaczęła pracę w ich biurze.
Kobieca część zespołu przyjęła ją z rezerwą, dzieląc się na dwa obozy. Jedne twierdziły, iż farbuje włosy – przecież naturalne blondynki nie mają piwnych oczu. Drugie upierały się, iż to tylko kolorowe soczewki. Czas mijał, a kolor włosów się nie zmieniał. Czasami Małgosia zakładała okulary – po co, skoro ma soczewki?
Uwodziciel Krzysiek też zauważył Małgorzatę, ale w przeciwieństwie do nieśmiałego Wojtka, od razu zaczął ją adorować. Raz zapraszał na kawę w przerwie obiadowej, raz przynosił ciastko do biura. Gdy zaproponował podwiezienie samochodem, serce Wojtka omal nie pękło z zazdrości.
Jak Wojtek miał rywalizować z Krzyśkiem? Ten był przystojny, uwodził kobiety słowami jak z bajki. Znał masę dowcipów i umiał je opowiadać. Prawda była taka, iż po zdobyciu dziewczyny Krzyś gwałtownie tracił zainteresowanie i szukał kolejnej. Tym razem jego ofiarą padła Małgorzata, pozostawiając w łazience zapłakaną Beatę, która knuła zemstę.
Wojtek zaś był postawnym, rumianym mężczyzną w grubych okularach i workowatych ubraniach. choćby jego nazwisko – Bezuch – wydawało się pasować do jego nieporadności. Za to był geniuszem komputerowym. Każdy problem umiał rozwiązać – prawie każdy. Dlatego wszyscy go cenili.
“Wojtek, pomóż!”
“Mój komputer się zawiesił…”
“Wojtku, zmontuj mi ten film…”
Wojtek siadał przy klawiaturze, jego palce latały po klawiszach i w mig wszystko działało, prezentacja była gotowa, film zmontowany.
“Wojtek, jesteś geniuszem! Dziękuję!” – mówiła Asia lub Ania, całując go w policzek, co wywoływało u niego rumieniec.
“Bezuch, ty jesteś magik! Ja bym się męczył cały wieczór, a ty w pół godziny to ogarnąłeś. Nalejemy ci whisky!” – obiecywał któryś z kolegów, by zaraz o tym zapomnieć.
Wojtek nie pił. Wolał podziękowania od dziewczyn.
Tak naprawdę miał na imię Witold, ale ktoś kiedyś rzucił “Wojtek” i już zostało. Próbował się buntować, ale na próżno.
“Nie dramatyzuj, fajne imię. Pasuje do ciebie” – mówił Krzysiek, klepiąc go po ramieniu. Wojtek nigdy nie był pewny, czy to komplement, czy drwina.
Nie był bogatym spadkobiercą jak jego literacki imiennik. Matka wychowywała go sama. Gdy dorósł i zapytał o ojca, kobieta nie kłamała – powiedziała prawdę. Urodziła go pod koniec swojej młodości, dla siebie. Była drobna, niepozorna i samotna.
Pewnego dnia koleżanka z pracy zaprosiła Barbarę na imprezę. Tam poznała młodego chłopaka. Wszystkie kobiety były zamężne, poza nią. On musiał ją odprowadzić. Barbara nie wahała się ani chwili – zaprosiła go na kawę. Reszty nikomu nie opowiadała. Chłopak był dwa razy młodszy – po co miała mu psuć życie? Gdy urodził się syn, nazwała go Witoldem, na cześć ojca.
Wojtek rósł spokojny i bystry. Już w szkole wciągnął się w komputery. Nie grał jak inni, tylko zgłębiał ich tajniki. gwałtownie zrozumiał, iż może na tym zarabiać. Tylko potrzebował lepszego sprzętu. Barbara wzięła kredyt i kupiła ukochanemu synowi wydajny procesor i duży monitor. Dla jedynaka zrobiłaby wszystko.
Po szkole dostał się na informatykę. Zaczął zarabiać nie grosze, ale całkiem przyzwoite pieniądze. Matka była z niego dumna. Nie pił, nie włóczył się po klubach, nie wdawał w bójki – siedział w domu i pracował.
Gdy Wojtek zaczął dobrze zarabiać, Barbara przeszła na emeryturę i poświęciła się synowi. Gotowała obfite obiady, piekła pierogi. Wojtek jadł i tył. Ze sportem nie miał nic wspólnego – całe dni spędzał przed monitorem, dlatego stał się taki mało towarzyski.
Jak każda matka, Barbara marzyła o dobrej żonie dla syna, o wnukach. Próbowała go swatać z córkami znajomych. Ale Wojtka dziewczyny nie interesowały. Aż do Małgorzaty. To nie było zwykłe zauroczenie – stracił sen i apetyt. Ściągał jej zdjęcia z mediów społecznościowych i godzinami się w nie wpatrywał. A ona w ogóle go nie zauważała.
Pewnego dnia Wojtek przyszedł do pracy wcześniej i… unieruchomił komputer Małgosi. Bez niego praca stanęła, a szef domagał się raportu.
“Pomóż!” – przybiegła do niego Małgorzata.
Z miną eksperta grzebał w systemie, usuwając program, który sam wcześniej zainstalował. Małgosia nerwowo gryzła usta. W końcu uznał, iż wystarczy i przywrócił działanie komputera.
“Nie udało się?” – zapytała z rozpaczą.
“Możesz pracować. Naprawiłem” – odparł z udawaną powagą.
“Naprawdę? Dziękuję! Możesz prosić, o co chcesz!” – wykrzyknęła w przypływie wdzięczności.
“O co chcę?” – Wojtek spojrzał na nią dziwnie. Małgosia zrozumiała, iż powiedziała za dużo.
“Tak… W granicach rozsądku, oczywiście” – dodała szybko. – “Chcesz pójść do kina? Albo na kolację?”
“Wszystkie filmy już widziałem, choćby te, które jeszcze nie wyszły. niedługo mamy firmową imprezę. Zatańczysz ze mną?”
“Z tobą? Umiesz tańczyć?” – zapytała zaskoczona. – “Dobrze, obiecuję” – dodała już mniej pewnie.
Tydzień wcześniej Wojtek podsłuchał, jak Małgosia mówiła, iż uwielbia tancerzy. Postanowił, iż się nauczy.
Na imprezie, gdy po jedzeniu i drinkach przyszła pora na tańce, Wojtek podszedł do Małgosi. Zanim zdążył otworzyć usta, wpadł Krzysiek, porwał ją i zaciągnął na parkiet. Wojtek patrzył, jak tańczy z nim, zapominając o obietnicy. Wrócił do domu w milczeniu.
Następnego dnia, ostatnim przed świętami, Małgosia podeszła do niego z wymówką.
“Czemu tak wcześnie wyszedłeś? Przecież miałam z tobą zatańczyć.”
Wojtek poprawił okulary.
“Wszystko rozumiem. Jestem brzydWojtek spojrzał na nią spokojnie i odparł: “Wiesz, Małgosiu, czasem człowiek uczy się tańczyć dla jednej osoby, by w końcu zrozumieć, iż tańczy dla siebie – a wtedy prawdziwe szczęście samo znajduje drogę do jego serca.”