**Zasłużone szczęście**
Anna wróciła z pracy, przebrała się i napiła herbaty. Kolację miała jeszcze czas przygotować. Marek miał wrócić za dwie godziny. Wzięła książkę, położyła się na kanapie i z rozkoszą wyciągnęła nogi. Cały dzień spędziła na obcasach.
Anna była nauczycielką w szkole podstawowej. Zawsze zadbana, z krótką, schludną fryzurą. Nosiła stonowane garsonki i skromne sukienki – takie były wymogi dress code’u w szkole. Codziennie musiała rozmawiać z rodzicami uczniów, a oni bywali różni – jedni skromni, inni zamożni. Starała się nie wyróżniać ani zbytnim rozrzutnością, ani zaniedbaniem. Z czasem nauczyła się mówić spokojnie i wyraźnie, bez podnoszenia głosu. Zarówno dzieci, jak i rodzice ją szanowali.
Po kilku stronach oczy zaczęły się jej kleić. Przymknęła je i niespodziewanie zasnęła. Obudził ją dźwięk książki upadającej na podłogę. Anna usiadła, przetarła oczy, schyliła się po lekturę, gdy nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Marek miał swój klucz, a i tak było jeszcze za wcześnie na jego powrót. Dzwonek powtórzył się – krótki, niepewny.
Anna spojrzała w lustro w przedpokoju, poprawiła zmierzwione włosy i otworzyła drzwi.
Na progu stał Tomasz, przyjaciel i kolega Marka.
— Cześć, Anno.
— Cześć, Tomku. Marek jeszcze nie wrócił — odparła.
— Wiem. adekwatnie to przyszedłem do ciebie. — Tomasz przeginał się z nogi na nogę.
— Wejdź. — Anna cofnęła się, wpuszczając go do środka.
Zdjął płaszcz, powiesił go na wieszaku, a szalik wsunął w rękaw. Potem zrzucił buty. Anna patrzyła na niego, zastanawiając się, co mogło go do niej sprowadzić. Może coś się stało Markowi?
Tomasz poprawił marynarkę i spojrzał na nią, czekając na zaproszenie dalej.
— Chodź do kuchni — powiedziała Anna.
Wiadomo, iż najlepsze rozmowy toczą się przy kuchennym stole.
Tomasz wszedł pierwszy i usiadł. Anna podeszła do kuchenki, włączyła palnik pod czajnikiem, który niemal natychmiast zaczął głośno gwizdać.
— Herbatę czy kawę? — zapytała, odwracając się do niego.
— Herbatę chętnie — odpowiedział.
Anna wyjęła filiżankę z szafki. Na stole już stała paterka z ciastkami i cukierkami. Ciepły czajnik gwałtownie zagotował wodę, sygnalizując to głośnym gwizdem.
Nalała herbatę i przysunęła do Tomasza paterkę ze słodyczami. Sama usiadła naprzeciw.
— Ty nie napijesz się ze mną? — zapytał, wyraźnie czując się nieswojo.
— Przecież nie przyszedłeś bez powodu. Coś się stało? Z Markiem? — odpowiedziała pytaniem.
— Twój Marek żyje i ma się dobrze. — Tomasz spuścił wzrok, udając, iż wybiera cukierek.
— Mów wreszcie — poprosiła niecierpliwie.
— Od dawna chciałem ci powiedzieć… — Tomasz wziął cukierek i zaczął obracać w palcach papierek. — Jesteś mądrą, piękną kobietą, świetną gospodynią… — zaczął, rozwijając cukierka. — Nie chciałem się wtrącać w wasze życie, ale muszę ci otworzyć oczy na Marka. — Włożył cukierek do ust i zaczął żuć.
— No? Mam cię prosić jak dziecko o grzeczne słowo? — Anna traciła cierpliwość.
— Nieprzyjemnie mi się przyznawać… — Tomasz głośno popił herbatę.
— Mów już — nacisnęła.
— Marek ma kochankę — wyrzucił z siebie i zakrztusił się cukierkiem.
Anna zerwała się, przechyliła przez stół i klepnęła go po plecach. Potem usiadła i roześmiała się.
— Nie zrozumiałaś? Nie wierzysz? Czy może już wiedziałaś? — zapytał zmartwiony.
— Och, a ja myślałam, iż stało się coś strasznego — odparła, wciąż się śmiejąc.
Teraz kolej na Tomasza była być zaskoczonym.
— No i co z tego? Marek to przystojny facet, w samym rozkwicie sił — powiedziała Anna. — A tobie co do tego? Podobno jesteście przyjaciółmi, a przyjaciele nie zdradzają. Sam przecież nie raz łaziłeś na boku. — Spojrzała na niego zimno.
— Sam rozwiódłeś się i teraz przyszedłeś zniszczyć moją rodzinę? — oburzyła się, wstając od stołu.
— Chciałem cię oświęcić. Robisz dla niego wszystko. Gotujesz, pierzesz, pieczesz ciasta. Samą ciebie lepszej nie znajdzie. A on cię nie docenia — wydukał Tomasz, czerwieniąc się chyba bardziej od wstydu niż od gorącej herbaty.
— Napoiłeś się? To teraz idź. Marek zaraz wróci — powiedziała ostro.
— Pójdę, ale pomyśl o tym, co ci powiedziałem. Dobrze się zastanów. Ostrzeżenie…
— Idź już, dobrodzieju — pogoniła go.
Tomasz gwałtownie wycofał się do przedpokoju. Rozglądał się za łyżką do butów. Nie znalazłszy, z jękiem pochylił się i zaczął wkładać obuwie. Anna stała ze skrzyżowanymi rękami, oparta o framugę, patrząc na niego z zimną niecierpliwością.
W końcu włożył buty, zerwał płaszcz z wieszaka i podszedł do drzwi. Długo grzebał przy zamku, wreszcie otworzył i wyszedł na klatkę. Za nim wlókł się szalik, wystający z rękawa płaszcza. Obrócił się, chciał coś powiedzieć, ale Anna trzasnęła przed nim drzwiami.
Wróciła do kuchni, postawiła niedopitą filiżankę w zlewie i ciężko opadła na krzesło.
Z Markiem poznali się w teatrze. W przerwie ustawiła się kolejka do bufetu. Anna ze znajomą stanęły na końcu.
— Okropnie chce mi się pić. Myślisz, iż zdążymy? — martwiła się przyjaciółka.
— Stój tutaj — powiedziała Anna i podeszła na początek kolejki.
Tuż przed kontuarem zobAnna spojrzała przez okno na jesienne liście wirujące na wietrze i uśmiechnęła się do siebie, wiedząc, iż ich miłość przetrwała próbę, bo prawdziwe szczęście nie bierze się z przypadku, ale z codziennego wybierania siebie nawzajem.