Żadnym z tych przymiotów nie legitymuje się Monika Myśliwiec, przed laty tancerka zespołowa Teatru Wielkiego w Poznaniu, potem tańcząca w Krakowie i od czasu do czasu zajmująca się ruchem scenicznym w spektaklach operowych i teatralnych. To, co ją wyróżniało wśród balerin, to uroda i powodzenie towarzyskie. Być może te walory – bo jakie inne? – zadecydowały, iż dyrektor Opery Śląskiej powierzył jej choreografię jednego z najciekawszych tematów szekspirowskich, jakim jest Makbet, wspaniały dramat będący ozdobą repertuaru teatralnego i opera Giuseppe Verdiego, z niezapomnianymi w naszych czasach kreacjami Marii Callas i Leyli Gencer, a w Polsce Ryszardy Racewicz w Teatrze Wielkim w Warszawie.
Toteż 24 lutego 2024 r. jechałem do Bytomia pełen obaw o ten spektakl, który powinien być kolejnym etapem rozwoju zadziwiająco dobrze tańczącego zespołu baletowego, bodaj – po warszawskim – najlepszego w tej chwili wśród polskich teatrów operowych. Zobaczyłem przedstawienie zaprojektowane z rozmachem, pełne zaskakujących pomysłów ruchowych, choreograficznie oparte na klasyce, którą pani Myśliwiec posługuje się wprawdzie zbyt schematycznie, używając zbyt często tych samych kombinacji, ale za to dających możliwość wirtuozowskich popisów solistycznych.
Problemów przysporzyło wytańczenie szekspirowskiej fabuły, która, szczegółowo opisana w programie, musiałaby zająć nie tylko cały wieczór, ale długą noc, a choćby wczesny brzask poranka. Zastąpiła ją barwność i uroda scen zbiorowych, miejscami interesujące rozwiązania pas de deux, aż nadto kolorowe i strojne kostiumy projektu Joanny Jaśko-Sroki, a przede wszystkim wysoki poziom zespołowego tańczenia. Z mojego punktu widzenia scenografię przeładowano kolorystycznymi efektami wyświetlanymi na tle sceny, bez których uwaga odbiorców mogłaby bardziej koncentrować się na szekspirowskiej fabule.
Do jej interesującego przebiegu przyczyniły się mało znane fragmenty muzyki Giuseppe Verdiego (m.in. z Requiem, Makbeta, Don Carlosa), wykonywane przez coraz lepiej grających profesorów orkiestry Opery Śląskiej. Na pierwszej premierze bohaterem tytułowym był Douglas De Oliveira Ferreira, gwiazda baletowa, jakiej dawno nie oglądano na Śląsku. Konstruując postać Makbeta, choreografka nie w pełni wykorzystała jego warunki fizyczne i kreatywność sceniczną, popartą wirtuozerią ruchu. Jako Lady Makbet wystąpiła Mitsuki Noda, zachwycając klasyczną techniką, ale już mniej wszetecznością postaci żony nowego króla.
Trzy wiedźmy tańczyły Giada Gavioli, Kinga Majewska i Julia Bielska. Wszystkie na wysokim poziomie formacji klasycznej w swych znacznie rozbudowanych zadaniach scenicznych, jako iż w oryginale Wiedźmy są tylko epizodem. Bardzo dobrym Bankiem był Alberto Pecetto, a jeszcze lepszym (zwłaszcza aktorsko) Malcolmem – Karl Picuira. Z euforią powitałem na scenie Grzegorza Pajdzika, dawniej gwiazdę baletu bytomskiego, a od kilku lat jego szefa. Wystąpił w królewskiej roli Dunkana. Radzę mu poskromić swą wrodzoną skromność i od czasu do czasu pojawiać się na scenie, ku naszej satysfakcji na widowni i ku edukowaniu zespołu w zakresie elegancji poruszania się, szlachetności gestu i kreatywnego zachowywania się na scenie.
Po paradzie premierowych solistów cudzoziemskich warto było następnego dnia zobaczyć w drugiej obsadzie dwie postacie wychowane i wykształcone w Bytomiu. Rolę Lady Makbet zatańczyła i zagrała perfekcyjnie Michalina Drozdowska, córka niegdysiejszego solisty baletu, pedagoga i choreografa Jacka Drozdowskiego. Natomiast postać Makbeta powierzono urodzonemu przed dwudziestu kilku laty w Radzionkowie, wykształconemu w bytomskiej Szkole Baletowej w najlepszej klasie prof. Kazimierza Cieśli, a mieszkającemu z rodzicami w Tarnowskich Górach, mojemu „baletowemu koniowi wyścigowemu” Maciejowi Pletni. W powodzi nazwisk zagranicznych zalewających nasze zespoły baletowe stanowi on swoiste memento, iż jesteśmy narodem o wybitnych dyspozycjach do tańczenia i uprawiania sztuki baletowej.
Wystąpił wspaniale, zaprezentował się dojrzale i imponująco w tej niełatwej – zwłaszcza dla dopiero co startującego solisty – roli dużo starszego od siebie bohatera. W balecie często bywa tak, iż wiekowi już soliści kreują role młodych chłopaczków. Tym razem było odwrotnie. Macieju – synu Ziemi Śląskiej – tak trzymać… i wszystkiego najlepszego!