Zaskakująca różnica wieku – miłość w nieoczekiwanym wydaniu.

twojacena.pl 2 godzin temu

Marek zdrętwiał, gdy dowiedział się, iż dziewczyna jest od niego młodsza o całe dwanaście lat. On miał trzydzieści, ona ledwie osiemnaście. Tak, była pełnoletnia, można było choćby na nią patrzeć, ale różnica wieku go peszyła. Do tego była studentką, która przyszła się uczyć właśnie u niego. Z każdej strony — niezręcznie, nieuczciwie, niemoralnie.

Co mógłby jej zaoferować, tej, która tak nagle wdarła się w jego życie? Miał uczyć ją dyscypliny, geologii złóż mineralnych! Sprawdzać kolokwia, egzaminować, poprawiać notatki, a nie myśleć o tym, jak cudowny miedziany odcień mają jej włosy i jak nieskończenie piękne są jej szmaragdowe oczy.

A tajemnica tkwiła w tym, iż widział Ninę jeszcze zanim stała się studentką technikum, gdzie sam wykładał już piąty rok. Spotkał ją dwa miesiące przed jej przyjściem na studia. Marek, patrząc przez okno tramwaju na tłum pasażerów, wypatrzył drobną dziewczynę mrużącą oczy od słońca. I wtedy przeszedł go dreszcz: „Chciałbym kogoś takiego spotkać!”

Była wczesna wiosna 1957 roku. W całym kraju czuć było oczekiwanie lepszej przyszłości. Pod okiem pisarzy-fantastów rozwijał się postęp techniczny. Ludzkość sięgała ku gwiazdom, w głąb oceanów, w najdalsze zakątki świata. A serce Marka w tej chwili pędziło ku nieznajomej na przystanku. Nagle zapomniał, iż jest wykładowcą, profesorem, specjalistą — teraz był tylko mężczyzną, który marzył o szczęściu.

„Tylko taką!” — często później myślał Marek, by zaraz odganiać te myśli i besztać się za głupie zauroczenie widmem.

Ale „szczęście” znalazło go samo. I okazało się uparte, bystre, zuchwałe — bo wydawało się, iż wszystko jej w głowie się mieści. Pomyśleć tylko! Przyszła do „męskiego” technikum, i to na trudny kierunek! Marek stracił spokój, gdy nieznajoma znalazła się w grupie, którą miał prowadzić, a później zyskała imię. Nina. Za sobą miała zaledwie osiemnaście lat i mnóstwo dzikiego zapału. Jakby rwała się do nauki. I choć dla Niny był tylko odległym profesorem Markiem Nowakiem, teraz była przy nim zawsze. Żywa i prawdziwa, nie żaden zjawy sen.

Marek nie śmiał wykorzystać stanowiska, by zbliżyć się do Niny. Przeciwnie — zaczął obserwować, by przestać widzieć w niej wyobrażenie. Chciał zrozumieć, kim jest. Więc poznawał ją w naturalnym środowisku studenta: na zajęciach, w rozmowach z kolegami. Kontakty osobiste były rzadkie, bo młody profesor miał związane ręce dystansem, który powinien dzielić go i uczniów. Nie mógł zaprosić Niny do kina, do parku, na wystawę. Tylko uczyć.

Ale jako opiekun grupy mógł organizować wydarzenia… dla wszystkich podopiecznych naraz. Gdy pierwszy raz wpadł na ten pomysł, gotów był biec po bilety w środku nocy! Ledwo zasnął, a rano kupił od razu dwadzieścia pięć — dla całej grupy. Marek Nowak wiedział, iż dyrekcja nie da pieniędzy na kino, więc płacił z własnej kieszeni. I tak profesor zaczął zabierać całą grupę w różne miejsca — raz do filharmonii, raz do teatru, innym razem na film. By sprawić euforia Ninie, musiał maskować to jako wyjścia kulturalne dla wszystkich. Przy okazji bardzo zżyli się z nim studenci, bo dla wszystkich miał czas i uwagę. Choć z Niną wciąż był ostrożny.

Pewnego dnia bowiem nieudana rozmowa z nią sprawiła, iż nie wiedział, jak się zbliżyć.

Pewnego razu dyżurowały w sali Nina i jej przyjaciółka Kasia. Nic wielkiego: proszono je, by przetarły kurz i poukładały pomoce naukowe. Ale Kasia tego dnia się spieszyła, więc Nina została sama. Lubiła te chwile w pustych salach — spokojnie sprzątała, układała krzesła, równała ławki.

I śpiewała. Cóż w tym złego? Studentom nie zabraniano śpiewać! A jej głos brzmiał jak w bajce o zamorskich księżniczkach.

Oczywiście, nie zjawiły się żadne magiczne zwierzęta, by jej pomóc. Ale Marek Nowak, który akurat przechodził korytarzem, zatrzymał się i zastygł. Ten głos — dźwięczny, jasny, jak posypany brokatem — wydał mu się znajomy. „Cóż to za piękno? Jakby śpiew operowy! Czyżby ta dziewczyna była w chórze technikum?” — pomyślał i niezdarnie wszedł do sali. Chciał cicho, ale skrzypiące drzwi zdradziły go.

Śpiew urwał się. A szmaragdowe oczy wpatrywały się w Marka z przerażeniem. Nina strasznie się zawstydziła, więc udawała, iż nic się nie stało, a ściany nigdy nie słyszały żadnego śpiewu. Chwyciła podręcznik, siadła za ławką, otworzyła na chwila i zaczęła czytać. Marek też się speszył, więc sięgnął do szuflady biurka, jakby coś tam szukał. Niestety, było pusto. Rozglądał się więc, szukając czegokolwiek na półkach.

— Aha, oto jest, podręcznik metodyczny! — wykrzyknął, chwytając z półki jakąś sfatygowaną broszurę.

Przedstawienie się udało. Otworzył broszurę i wpatrywał się w nią, gorączkowo szukając pretekstu do rozmowy. Nie widział tekstu — myślał tylko, jak zacząć. Ale w głowie panowała cisza jak na pustyni. Nina też siedziała cicho jak mysz pod miotłą, udając, iż czyta, choć myślała tylko o tym, by Marek Nowak nie zapytał o śpiew. Może nic nie słyszał? Ale pewnie jednak tak. Westchnęła.

— Nino, chyba jest pani zmęczona! — wyrwało mu się. — Dlaczego jeszcze nie w domu?

— Już… zaraz idę — bąknęła studentka.

— Nino, może mi pani powie… Czemu wybrała pani górnicze technikum? Dziwny wybór dla dziewczyny, nie sądzi pani? — nagle spytał Marek.

— Bo… innych w mieście nie ma — zdziwiła się.

— Jak to nie ma? Jest przecież szkoła gastronomiczna… — zrozumiał, iż powiedział głupstwo, ale było za późno.

— Gastronomiczna? — prawie gniewnie wykrzyknęła Nina, ale zaraz się powstrzymała, bo mówiła do wykładowcy. — Nie to miałam na myśli. Innej przyzwoitej szkoły u nas nie ma.

— Gastronomia nie pociąga?

— Nie. — Nina spuściła wzrok na podręcznik górnictwa, zmarszczyła brwi, czytała dalej. — Gotować i tak umiem.

— Podziwiam. Może szkoła muzyczna by panią zainteresowała? — „— Właśnie tam mnie nie przyjęli — odparła smutno Nina i jeszcze bardziej się zamknęła w sobie.

Idź do oryginalnego materiału